środa, 16 listopada 2016

Nowy początek

Jak pewnie sami zauważyliście nie mogłam się po prostu doczekać tego momentu. Już za niedługo powrócę do was z nową opowieścią. Jednak czy aż tak nową? Nie do końca. Jest to bowiem historia napisana od nowa. Co ja tak bredzę? Zacznę od początku. Jest to napisane od nowa moje pierwsze opowiadanie. Czytałeś może tamtego gniota? Nie uciekaj. Tym razem wszystko inaczej się potoczy.. Wszystko? Nie, ja bym tak nie powiedziała. Obróci się o 180 stopni? Już trochę lepiej. 

Serdecznie zapraszam  na "Opowieść o bohaterach Paryża" już wkrótce.

~RK 

niedziela, 9 października 2016

Czy to już koniec?

Elizabeth patrzyła na niego zdziwionym wzrokiem. Wyznał jej miłość. Powiedział te dwa słowa, na które czekała od tak dawna. Ale nie w takich okolicznościach. Nie po zdradzie. Nadal go kochała. Nie mogła jednak dać mu następnej szansy. Na pewno nie teraz. Przełknęła dość głośno ślinę. Powinna mu coś odpowiedzieć. Na pewno przed Cassidy. Ona na pewno za chwilę wyskoczy do niego potokiem dość nieprzyjemnych słów. Zebrała się w sobie.
- Brandonie. Nawet nie wiesz od jak dawna czekałam. Niestety. Ten czas minął. Po tym, czego dokonałeś, nie jestem skłonna Ci wybaczyć. Pamiętaj jednak, że byłeś, jesteś i będziesz w moim sercu. Skręciłeś jednak na nieodpowiednią ścieżkę z której trudno powrócić – spuściła wzrok – Wybacz, dla mnie samej jest to strasznie trudne – wyszeptała.
Chłopak spojrzał na nią z zrozumieniem. Przygotował się na taką odpowiedź. Tymczasem źrenice angielki jeszcze bardziej się rozszerzyły patrząc na swoją przyjaciółkę. Nie wiedziała, że w takim stanie, w jakim jest teraz, potrafi powiedzieć tak trafne słowa. Zamilkła. Sama nie wiedziała co teraz powiedzieć. Popatrzyła więc na bruneta, który powoli zbliżał się do szpitalnego łóżka. Zszokowana poprzednim wydarzeniem, nie zdążyła zareagować, kiedy przekroczył barierę osobistą Niemki, składając na jej malinowych ustach czuły pocałunek. Siedząca nieopodal  szatynka otworzyła nieznacznie buzię. Tego nigdy by się nie spodziewała! 
***
Krople spokojnie spadały na zimny, betonowy chodnik. Chmury zasłoniły błękitne niebo, sprawiając wrażenie nastania ciemności. Mocny wiatr przedostawał się do pokoju sprawiając charakterystyczny świst. Jednak brązowowłosa nastolatka, siedząca na parapecie, wpatrująca się w świat na zewnątrz, nie zwracała uwagi na możliwość choroby. Spod przylegających do siebie przez gorzkie łzy powiek obserwowała ludzi kroczących po trawnikach z wielkimi, czarnymi parasolami w rękach. Wiele par przytulało się do siebie w ucieczce przed zmoknięciem. Kiedy brązowooka obserwowała te czułe obrazy, jej rozpacz stawała się coraz większa. Pogrążona w swoich myślach, nie zauważyła kiedy do ciemnego pokoju weszła jej najlepsza przyjaciółka. Cassidy położyła swoją dłoń na ramieniu załamanej nastolatki. Ta odwróciła w jej stronę zapłakaną twarz.
- Eli, za niedługo przyjdzie mistrz Fu – powiedziała wolno, kucając, aby znaleźć się na wysokości szatynki – Proszę Cię, choć na tą godzinę oderwij się od okna i zejdź na dół, do nas. Mistrz na pewno chciałby zamienić z tobą parę słów…
Nie odpowiedziała jednak. Ciągle patrzyła na nią smutnym oczami. Zrezygnowana szatynka posłała jej współczujące spojrzenie i wyszła z pomieszczenia. Dopiero kiedy rozbrzmiał dźwięk zamykanych drzwi, Elizabeth po woli wstała z miejsca w którym spędziła ostatnie godziny.  Podeszła do stojącego w kącie lustra i skrzywiła się, kiedy tylko ujrzała swoje odbicie. Wyglądała okropnie, bardziej jak wampir niż człowiek. Szybko udała się do swojej szafy, następnie do toaletki, gdzie zakryła wielkie sińce pod oczami. Po paru minutach ponowie stanęła w tym samym miejscu, oglądając się w gładkiej tafli zwierciadła.  Teraz chociaż przypominała cywilizowanego obywatela Paryża. Wzięła głęboki oddech i planując najgorsze scenariusze po woli zeszła do salonu. Niby czuła się podle, miała wrażenie, że świat jej nie rozumie i nienawidzi, jednak perspektywa spotkania się z Mistrzem Fu – człowiekiem, który zawsze próbował ją zrozumieć, choć trochę podnosiła ją na duchu. Może właśnie tego potrzebowała? Szczerej rozmowy? Kiedy zeszła z ostatniego stopnia, poczuła nagły przypływ strachu. Jednak nie może mu się poddać. Nie dzisiaj. Wkroczyła do pokoju, wypełnionego ludźmi. Ludźmi których znała tak dobrze. Po jednej stronie wielkiego, drewnianego stołu siedziała jej matka wraz z Cassidy i Mattem. Natomiast na przeciwko nich miejsca zajęli Marinette i Adrien. Mistrz Fu, jako gość honorowy siedział w najbardziej widocznym miejscu.  Kiedy Elizabeth zajęła miejsce na przeciwko jego, poczuła na sobie wzrok pozostałych zebranych. Jedynie staruszek, dyndający swoimi krótkimi nóżkami uśmiechnął się ze współczuciem do szatynki.
- Eli, dziecko, jak dobrze Cię widzieć – rzekł ciepłym głosem – Widzę, że jesteśmy już w pełnym składzie – tym razem zwrócił się do ogółu – Jak bym mógł prosić Evelyn, o chwilę samotności z dzieciakami? – gospodyni wstała ze swojego miejsca i udała się do swojego pokoju – Jak już jesteśmy sami, mogę wam zdradzić, dlaczego się dzisiaj spotkaliśmy. Głównym powodem jest powitanie Elizabeth w domu – teatralna przerwa – Jednak nie jest jedynym. Jak pewnie dobrze wiecie, na świecie jest więcej złoczyńców niż Władca Ciem. Mimo wszystko nadal nie wiemy, czy Paryżowi nie będzie zagrażało nowe niebezpieczeństwo, kto wie, czy nie potężniejsze od dotychczasowego. Jednak nie możemy zwlekać. Marinette i Adrienie, zostaniecie we Francji. Potrzebni są tutaj jeszcze bohaterowie, zło nigdy nie śpi. Mattcie – zwrócił się do kuzyna blondyna – Powrócisz do Hiszpanii. Aktualnie nie mamy tam nikogo z posiadaczy miraculum, a ostrożności nigdy dość. Natomiast Cassidy i Elizabeth – spojrzał prosto w oczy brunetek – Chciałbym, abyście wyjechały do Czech. Dostałem wiadomość, że tamtejszy superbohater ma poważne problemy..
Pozostali zgromadzeniu kiwnęli potwierdzająco głowami. Elizabeth bardzo cieszyła się z wyjazdu. Może wtedy uda jej się zapomnieć o Barndonie? Tymczasem Cassidy patrzyła smutnym wzrokiem na Matta. Będą oddaleni od siebie o ponad 2 tysiące kilometrów. 
- Czyli to już koniec? – popatrzyła prosto w jego oczy
- Nie. To dopiero początek.

❤❤❤
Witajcie po tak długiej przerwie! Nasza historia dobiegła końca. Ale nie martwcie się! Mam już zaplanowaną kontynuację. Całą serię dedykuję wszystkim, którzy nadal czytali to opowiadanie, zostawiali komentarze, albo po prostu śledzili przebieg wydarzeń. Bez was na pewno nie powstałaby ta opowieść. Jeszcze raz, dziękuję.
Informacja dla wszystkich użytkowników
Przeczytałam sobie od początku te opowiadanie.. I doszłam do wniosku, że jest strasznie denne. Dlatego w mojej główce zaświeciła się pewna myśl. Chciałabym przepisać to opowiadanie, nie uwzględniając jednak poznania się Marinette i Adriena. Jest to zbyt częsty zabieg stosowany w wielu opowiadaniach. Dlatego zmieniłabym jego nazwę, a rozdziały zaczynałyby się mniej więcej od "Sekretu Alyi". Chciałabym poznać jednak wasze zdanie c:

wtorek, 13 września 2016

Dlaczego tak trudno zapomnieć?

Elizabeth otworzyła oczy. Minęły już dwa dni od kiedy znalazła się w tym szpitalu. Wlepiła wzrok w śnieżnobiały sufit. I wtedy nagle do niej dotarło. Wczoraj w nocy był tu również Brandon. Szybko się obudziła i usiadła na łóżku. Zobaczyła opartą o krzesło gitarę. Sięgnęła po nią i pogładziła opuszkami po gładkiej powierzchni. Tak dawno nie miała tego instrumentu w rękach. Jednak ten był wyjątkowy. Nieskazitelnie czarny lakier błyszczał w promieniach słonecznych. Delikatnie ułożyła ją na prawej udzie i popatrzyła na struny. Nie pamiętała kiedy ostatnio grała. Ułożyła palce na pierwszym i drugim progu. Łagodnie zaczęła szarpać struny. Wkrótce odezwała się powolna melodia. Dziewczyna zamknęła oczy. Przypomniały jej się obozy, gdzie dźwięk gitary towarzyszył jej na każdym kroku. Jednak szybko powróciła do rzeczywistości, ponieważ usłyszała cichą rozmowę za drzwiami. Schowała instrument pod łóżkiem i wczołgała się pod kołdrę. Wtedy usłyszała skrzypnięcie drzwi. Do pokoju weszła pielęgniarka wraz z lekarzem. Mężczyzna podszedł do Elizabeth i przez chwilę wpatrywał się w jej lekko już rumianą twarz.
- Dziewczyna wygląda już o niebo lepiej, jednak nadal jest strasznie osłabiona. Myślę, że spokojnie już jutro będzie można ją wypisać - stwierdził spokojnym głosem.
W tym czasie pielęgniarka coś zanotowała w swoim małym notesie. Opuścili salę zostawiając posiadaczkę szarego miraculum samą. Jednak nie do końca. Ze swojego ukrycia wyleciała Emma. Przysiadła na krańcu łóżka i spojrzała na podopieczną.
- Nie cieszysz się, że wrócisz do domu? - spytała.
Jednak dziewczyna nie odpowiedziała. Zwróciła swój pusty wzrok w stronę kwami.
- Dlaczego miałabym się cieszyć? Mój świat legł w gruzach, nie mam już do czego wracać - odparła obojętnym tonem.
- Eli. Masz kochającą matkę, przyjaciół..
- Skąd mam wiedzieć czy nie są fałszywi - przerwała istotce.
Emma nie potrafiła na to odpowiedzieć. Zacisnęła usta.
- Widzisz. Wszystko może być tylko iluzją, a ja nie potrafiłam jej zauważyć przez tak wiele lat..
Zamilkła i spojrzała za okno. Nad Paryżem wstał kolejny słoneczny dzień.. Wszyscy wydawali się tacy szczęśliwi. Oprócz jednej dziewczyny zamkniętej w czterech ścianach. Niby jej zdrowie polepszało się z każdym dniem, a jednak ona czuła się coraz gorzej. Odszukała na swojej szyi srebrny medalion i mocno zacisnęła na nim dłonie. Nie może się poddać. W tym bezlitosnym świecie jest jeszcze garstka osób, które wciąż w nią wierzą. Rozluźniła uścisk, a do bladych palców dopłynęła krew. Sięgnęła na szafkę obok łóżka i wzięła do ręki szczotkę. Przeczesała swoje matowe włosy i zawiązała dwa długie warkocze, co było u niej bardzo nietypowe. Rozbudzonym już wzrokiem ogarnęła pokój. Dopiero teraz zauważyła bukiet białych lili, które wcześniej wtapiały jej się w tło. Dotarł również do jej nozdrzy ich słodki zapach. Wzięła jedną z nich i wplotła w warkocza. Nadal nie rozumiała zachowania Brandona. Zdradził ich. To pewne. Ale potem pomógł pokonać wroga.. Mętlik pozytywnych i negatywnych myśli dał skutek pulsującemu bólowi głowy. Dziewczyna lekko syknęła i przyłożyła dłoń do czoła. Dokładnie w tym momencie drzwi otworzyły się za sprawą pielęgniarki przynoszącej poranną porcję leków. Zatroskana spojrzała na dziewczynę.
- Coś widzę, że muszę dołożyć panience jeszcze trochę środków przeciwbólowych – powiedziała wyraźnie zmartwiona.
- Bardzo dziękuję – dziewczyna pierwszy raz od kilku dni się uśmiechnęła.
Kobieta podała jej plastikowy pojemnik i czekała, aż dziewczyna przełknie wszystkie tabletki. Wychodząc zerknęła jeszcze na Elizabeth i zamknęła za sobą drzwi. Jeżeli dobrze zapamiętała, Cassidy miała ją odwiedzić o 10, więc została jej jeszcze godzina. Pewna, że nikt nie wejdzie do pokoju wyciągnęła spod łóżka gitarę i zaczęła grać znane jej melodie. W końcu się odważyła i po cichu zanuciła:

„Szukam w snach nadziei na dzień, jednej małej wskazówki, by znaleźć swój cel. Wolno mi uciekać do gwiazd, opowiadać im o tym jak piękny jest świat”- Jaki był ten dzień, Turbo


Na tej piosence skończyła. Odłożył delikatnie instrument i spojrzała na zegar. Już za kilka minut miała tutaj przyjść jej przyjaciółka. Ogarnęła wzrokiem pomieszczenie w którym się znajdowała. Tak naprawdę nigdy jeszcze tego nie robiła. Na jednej ze ścian znajdowało się duże, białe okno, z którego miała widok na szpitalny ogród. Jednak krajobraz zasłaniał przezroczysty materiał, najpewniej firanka. Na małym stołku, tuż obok wglądu na świat, stał dość wysoki, ciemno zielony kwiat. W pokoju znajdowała się jeszcze malutka szafeczka i drzwi, które za chwilę otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Ukazała się w nich rozpromieniona brunetka. Wesołym krokiem podeszła do łóżka koleżanki.
- Coś ty taka wesoła – zapytała się z uśmiechem Elizabeth
- To ty nic nie wiesz? – udawała zdziwioną minę – Jutro wracasz do domu! Nawet mistrz Fu postara się do nas wpaść – puściła jej oczko.
- Mistrz Fu? Naprawdę?! – dziewczyna się rozbudziła.
- Tak. Dostałam dzisiaj od niego list – pomachała pogniecioną kartką nad twarzą brązowookiej.
Brązowowłosa próbowała ją dosięgnąć, jednak Cassidy szybko schowała korespondencję do kieszeni. Usiadła na rogu łóżka i dokładniej przyjrzała się koleżance. Zauważyła nową fryzurę, jednak nie rozpoczęła rozmowy. Wiedziała, że Elizabeth naprawdę dużo przeżyła, a to nie jest odpowiednia chwila. Jednak ona najwyraźniej zauważyła przeszywający ją wzrok angielki, bo posłała jej pytające spojrzenie. Automatycznie się uśmiechnęła.
- Mam coś dla ciebie – posłała jej pełne słońca spojrzenie.
- Kolejna niespodzianka? Wiesz jak ich nie lubię – dziewczyna lekko się skrzywiła.
- Ale jestem pewna, że tak cię uszczęśliwi – ciągnęła dalej – jak już pewnie wiesz, nie pozwoli Ci używać telefonu i czytać książek, bo boją się o twój wzrok.. Ale przekonałam twojego lekarza, abyś mogła słuchać muzyki.. Więc odszukałam w twoim pokoju mp3, a żebyś na pewno była szczęśliwa, dodałam tam piosenki z twojego telefonu – uśmiech nie schodził jej z ust.
- Cassidy.. Jesteś wspaniała! – przytuliła swoją przyjaciółkę.
- Wiem – zaśmiała się – A teraz pytanie z innej kategorii.. O sama wiesz kogo.. Czy on tu był jeszcze raz? – dziewczyna po woli się denerwowała.
Elizabeth uznała, że nie ma potrzeby kłamać, ona wcześniej, czy później by się dowiedziała. Przełknęła ślinę..
- Tak. Był tu wieczorem.. – odpowiedziała ze skruchą.
- Mówiłam mu coś.. Jak go spotkam, będzie z nim źle.. Zadźgam.. Uduszę… Ukatrupię… - nastolatka po woli robiła się coraz bardziej agresywna.
- Cassi, ale on nie wie, że go widziałam.. – powiedziała cicho – Miałam zamknięte oczy.. Po paru chwilach udawałam, że śpię…
- Ale i tak to go nie usprawiedliwia…
Wywód przerwał jej dźwięk otwieranych drzwi. Do środka weszła pielęgniarka. Uśmiechnęła się widząc drugą brunetkę siedzącą na łóżku.
- Muszę Cię na chwilę porwać – powiedziała ciepło – Spokojnie, za chwilę tu wróci – tym razem zwróciła się do angielki.
Podeszła do dziewczyny i pomogła jej wstać. Następnie podpierając swoją podopieczną skierowała się w stronę wyjścia. Zaprowadziła ją do mniejszego gabinetu i posadziła na wygodnym fotelu.
- To twoje ostatnie badania – chciała dodać dziewczynie otuchy – Musimy sprawdzić, czy twoje wyniki się poprawiły.
***
Elizabeth wracała do swojej sali trzymając kurczowo gazę na jej nadgarstku. W swoim tymczasowym pokoju zastała czekającą na nią przyjaciółkę. Usiadła na łóżku i spojrzała w jej stronę. Pamięta, że kiedy odnalazła ją w kryjówce, w jej oczach czaił się strach. Nie było już po nim śladu.
- Wracając.. - Cassidy zawsze musiała skończyć temat.
- Cassi.. Ja sama nie wiem co czuję. Chyba go kocham.. Chociaż nie wiem, czy mogę to do niego czuć po tych wszystkich wydarzeniach. – spuściła głowę.
- Eli. On na ciebie nie zasługuje. Mówi, że kocha.. Ale czy to pokazuje? Czy powiedział, Ci to prosto w twarz, patrząc w twoje oczy?
- Nie…
- No właśnie. Nie daj się znowu omotać. Musisz o nim zapomnieć.
Przez chwilę nastała krępująca cisza. Elizabeth nie chciała bronić Brandona. On przecież je skrzywdził. Współpracował z ich największym wrogiem. Nie mogła tak o nim myśleć. Nie jak o obiekcie zauroczenia. Tymczasem Cassidy przypatrywała się brązowym tęczówką przyjaciółki. Widziała w nich niepewność. Nie mogła się jednak domyślić jak bardzo jest niezdecydowana.
***
Brandon siedział na zielonej ławce w parku. Ciągle zadawał sobie jedno pytanie. Dlaczego? Przez jedną głupią obietnicę ze strony szaleńca stracił swoją ukochaną. Wiedział, że dopóki nie odpokutuje swoich win, nie przebaczy mu. Nie zdziwił by się, gdyby nie uwierzyła w jego wersję nawet po odkupieniu win. Przecież ją zdradził. Wykorzystał. Kłamał jej prosto w oczy. Sam nie wierzył by samemu sobie. Zatopił twarz we własnych dłoniach. Nie może się poddać. Woli żyć w przekonaniu, że zrobił wszystko co by mógł, niż, że się poddał. Wziął się w garść. Wstał z Parkowej ławki i poczłapał w stronę kwiaciarni. Zrobi wszystko, aby wiedziała, że ją kocha.
***
Marinette delikatnie zapukała do drzwi. Już wcześniej dowiedziała się, że jej koleżanka wychodzi że szpitala następnego dnia. Chciała wręczyć jej prezent od swoich rodziców, którzy strasznie się ucieszyli z dobrej nowiny. Dlatego teraz dźwigała torbę wypchaną różnymi smakołykami. Usłyszawszy ciche "Proszę", dotknęła klamkę, a ta natychmiastowo drgnęła i otworzyła drzwi. Weszła do środka i szeroko uśmiechnęła. W pomieszczeniu oprócz Elizabeth zastała Cassidy. Wiedziała, że brunetka nie odstępuje teraz dziewczyny na krok. Usiadła na drugim krańcu łóżka i wręczyła jej paczkę. Dziewczyna widocznie ucieszona, przyjęła podarunek i odstawiła go na szafkę nocną.
- Moi rodzice nie mogą się doczekać, aż wrócisz do domu – nie ukrywała entuzjazmu.
Elizabeth uśmiechnęła się i cicho podziękowała. Biedronka przysiadła na drugim końcu łóżka i przyjrzała się nadal bladej dziewczynie. Wyglądała o niebo lepiej, niż kiedy spotkali ją w kryjówce Władcy Ciem. Wiele ran zniknęło a twarz nabrała lekkich kolorów. Nadal widziała pustkę w jej oczach, jakby straciła coś bardzo ważnego w jej życiu. Nie wiedziała jednak co.. A odpowiedź miała na wyciągnięcie ręki.
- Przekaż im od mnie pozdrowienia – uśmiechnęła się.
Granatowłosa pokiwała twierdząco głową.
- Przepraszam, że tak wchodzę i wychodzę, jednak ostatnio jestem bardzo zajęta.. Rodzice mają coraz więcej zleceń i potrzebują dodatkowych rąk do pracy – pożegnała się.
Koleżanki zostały więc same w sali. Dzień chylił się ku wieczorowi, więc nie oczekiwały większej ilości gości. Cassidy przysunęła się bliżej przyjaciółki i przez chwilę ilustrowały się wzrokiem. Przerwał im jednak dźwięk otwieranych drzwi. Pojawił się w nich Brandon. Na jego widok angielka skrzywiła się i natychmiastowo wstała z krzesła.
- Nie masz co tutaj szukać. Lepiej wracaj do domu – powiedziała jadowicie.
Chłopak ewidentnie został zbity z tropu. Nie spodziewał się brązowowłosej o tej godzinie w szpitalu. Jednak mimo wszystko powinien to wziąć pod uwagę.. Zebrał się w sobie i wyprostował.
- Przyszedłem do Elizabeth. Jest to osobista sprawa, proszę, mogłabyś na chwilę zostawić nas samych? – próbował zabrzmieć poważnie
- Nie. Aktualnie wszystkie jej sprawy są również moimi sprawami. Więc słuchamy – odpowiedziała oschle.
Chłopak popatrzył błagalnym wzrokiem na Elizabeth. Nic z tego. Już dawno odwróciła wzrok. Kątem oka, widział zadowoloną twarz Cassidy. Zebrał wszelkie swoje siły. Nie podda się tak łatwo.
- Elizabeth – dziewczyna na swoje imię odwróciła zapłakaną twarz – Nie zależy mi na tym, abyś za wszelką cenę mi przebaczyła. Wiem, że zrobiłem coś strasznego, nie odwracalnego. Zdrady nie da się naprawić. Chcę jednak, abyś wiedziała, że żałuję. Naprawdę strasznie żałuję. Elizabeth. Kocham Cię całym swoim sercem. Nic nie zmieni mojego uczucia. Nigdy o tobie nie zapomnę – spuścił skruszony wzrok.
Dziewczyny nie mogły wypowiedzieć nawet jednego słowa. Nie spodziewały się takiego obrotu wydarzeń. Nie sądziły, że przyzna się do winy. Chłopak spojrzał jeszcze na dziewczynę swoich snów. Siedziała z lekko otwartą buzią ze zdziwienia.. Wyglądała tak pięknie. W jej wzroku widział, że walczy sama ze sobą. Na pewno nie wiedziała, czy mu wybaczyć…

❤❤❤
Witajcie po tak długiej przerwie! Jak już pewnie zauważyliście, nasza historia dobiega końca.. Ale nie martwcie się! Mam już zaplanowaną kontynuację, a na razie zapraszam na moją drugą serię "Das was einmal". Epilog już wkrótce, kto wie, może jednak coś przed nim jeszcze będzie c: Ten rozdział dedykuje Nathing, która dzielnie czyta moje wypocinki i szczerze komentuje. Dziękuję. Tak, rozdział długi c':

czwartek, 28 lipca 2016

Pozostałości po burzy

Przez całą drogę do szpitala Brandon i Cassidy nie odzywali się do siebie. Chłopak dobrze wiedział, że gdyby pisnął choćby jednym słowem, koleżanka obok niego, wypuściła by z siebie wszystkie swoje emocje. Już wcześniej nie ufała mu, jednak nie mogła sobie wybaczyć, że owinął sobie Elizabeth dookoła palca. Zamyślona posiadaczka miraculum myszy spojrzała na nadal nieprzytomną brunetkę. Z niektórych ran na jej ciele nadal sączyła się krew. Szkarłatny płyn delikatnie spływał małymi kroplami na ciało Brandona. Jej najlepsza przyjaciółka wyglądała fatalnie. Po cichu liczyła aby nie stało się jej nic poważnego. Wtedy nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Po woli dotarli do wielkich, przesuwanych drzwi w białym budynku. Od razu podbiegła do nich jedna z pielęgniarek. Ze współczuciem spojrzała na nastolatkę. Za raz po niej zjawił się lekarz wraz z łóżkiem na kółkach. Chłopak delikatnie położył Elizabeth na miękkim posłaniu. Chwilę potem dwójka nastolatków wpatrywała się w oddalający się w korytarzu wózek. Łzy zaczęły skapywać po rumianym policzku.
- Ona musi z tego wyjść. Musi – powiedziała lekko zachrypniętym głosem – Inaczej – teraz spojrzała na twarz chłopaka – Lepiej wyjedź z kraju.
Cassidy zostawiła oszołomionego chłopaka. Postanowiła zawiadomić Evelyn o pobycie jej córki w szpitalu. Wyszła na ciemne już uliczki Paryża. Słońce jak się pojawiło tak zniknęło. Jednak dni w późną jesień są coraz bardziej krótsze. Dom rodziny Belina był dość daleko od miejsca gdzie dziewczyna aktualnie się znajdowała, dlatego idąc poczuła na sobie ciągle wiejący, zimny wiatr. Robiło się coraz chłodniej, jednak szła dalej. Nie mogła się teraz poddać. Dla Elizabeth. Przechodziła właśnie obok wielkiego dębu. Jeden z podmuchów wiatru spowodował, że praktycznie wszystkie liście spadły dokładnie na zapłakaną Cassidy. Dziewczyna jednak nie zwróciła na to uwagi. Skupił całą swoją uwagę na jak najszybszym dotarciu do domu. Strzepała je ze swoich rozwianych włosów i skręciła już w ostatnią uliczkę. Przed nią wyrósł duży, drewniany dom. Weszła na ganek i zadzwoniła do drzwi. Wkrótce otworzyła jej starsza kobieta i wpuściła do środka. Dziewczyna otrzymała ciepły koc i usidła na kanapie. Za raz potem w drzwiach pojawiła się Evelyn z kubkiem ciepłej herbaty. Podała go nastolatce i usiadła naprzeciwko niej. Cassidy upiła łyk gorącego napoju. Czuła na sobie zmartwiony wzrok kobiety.
- Elizabeth została przewieziona do szpitala – wyjąkała – Nawet nie wiem co jej się dokładnie stało – nie mogła już powstrzymać łez, które całymi strumieniami spływały na już wilgotny koc.
Kobieta usiadła bliżej niej i ręką wytarła mokre policzki.
- Spokojnie, na pewno nie stało się nic poważnego. Jutro ją odwiedzimy. A teraz powinnaś odpocząć. Wyglądasz na strasznie zmęczoną – popatrzyła ze współczuciem w jej oczy.
Dziewczyna kiwnęła głową i chwiejnym krokiem udała się do swojego pokoju. Kiedy przekroczyła próg mieszkania od razu padła na lawendowe łóżko. Jednak nie dany był jej sen tej nocy. Ciągle męczyły ją sceny z ostatnich kilku dni, a szczególnie długi, biały, szpitalny korytarz. Brązowe oczy pozbawione wesołych iskierek, wyrywały coraz większą ranę w jej sercu. Nie mogła znieść myśli, że przez jej nieuwagę, Elizabeth cierpiała Było to dla niej zbyt przytłaczające. Jednak gdy coraz to nowsze gwiazdy otaczały blady księżyc, Cassidy zasnęła. Był to jednak bardzo niespokojny sen, przerywany wieloma koszmarami.
***
Marinette i Adrien wraz z Mattem na daremno szukali strażnika miraculów. Kiedy wkroczyli do jego zazwyczaj uporządkowanego i schludnie wyglądającego mieszkania, nic nie wyglądało tak jak dawniej. Wszystkie meble nie zajmowały swoich właściwych miejsc. Każde z nich leżało porozrzucane w różne kąty pokoju. Ewidentnie ktoś czegoś tu szukał. Przyjaciele rozglądali się w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki od mistrza Fu. Zwróciło ich uwagę wielkie malowidło przedstawiające niewiastę w czerwieni tańczącą z mężczyzną w czerni. Dwie postacie łudząco przypominały Biedronkę i Czarnego Kota. Córka piekarza podeszła do obrazu zdecydowanym krokiem. Był to jedyny przedmiot zachowany w nie nagannym stanie po napaści. Na złotej ramie odczytała ledwo widoczny już napis „Das was niemal”. Nie wiedziała jednak co to tak dokładnie znaczy. Mimo wszystko zdjęła ciężkie płótno ze ściany. Adrien od razu podbiegł z pomocą, jednak superbohaterka nie potrzebowała jej. Malowidło oparła przy ścianie obok. Niestety nic jej to nie dało. Na białym tynku nie widniała żadna wskazówka. Para opadła na podłogę. Wszystko na darmo. Tymczasem kiedy oni wpatrywali się zwiedzonym wzrokiem w ścianę, Matt podszedł do zostawionego obok obrazu. Odwrócił go na drugą stronę, aby był w stanie obejrzeć tył tkaniny. W uszach nadal słyszał frazę wypowiedzianą przez Biedronkę. Był pewien, że słyszał to wcześniej.. Na odwrocie malowidła widniało zdanie zapisane w nieznanym dla niego języku. Nie przejął się jednak tym. Z opowieści wiedział, że mistrz jest bardzo zagadkowym człowiekiem. Rozejrzał się jeszcze raz po pokoju. Podszedł do opustoszałego regału na książki i zaczął wodzić po nim wzrokiem. Zatrzymał się na zniszczonej już książce zatytułowanej „To było dawno”. Kiedy otworzył okładkę zauważył pięknie zdobioną frazę „Das was niemal”, oryginalny tytuł książki. Zaintrygowany przewracał coraz to kolejne kartki, aż trafił na własnoręczny zapis. Tuż pod nim widniał dość dziwny alfabet. Był pewien, że wcześniej widział te znaki. Szybko porównał je do tych na obrazie. Rozszyfrował napis: „Zło nadal nie śpi. Mistrz udał się na pomoc innym superbohaterom. Jak powróci da znak”. Kiedy Biedronka przeczytała wiadomość, odetchnęła z ulgą. Strażnik miraculów nadal żył i nic mu nie jest. Popatrzył smutnym wzrokiem po pokoiku. Gdyby nie była aż tak zmęczona, pewnie posprzątałaby go. Aby odwdzięczyć się mu za wszystko. Jednak walka z Władcą Ciem dostatecznie ją wykończyła. Chciała jak najszybciej wrócić do domu. Ciągle nie docierała do nich myśl, że pokonali ich głównego wroga.. Chwiejnym krokiem powrócili do swych domów. Odprowadzili najpierw zmęczoną Marinette, a dopiero później Adrien i Matt wrócili do willi państwa Agreste. Podczas drogi powrotnej nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Nawet po przekroczeniu progu mieszkania, każdy z nich poszedł w stronę swojego pokoju. Jak tylko ich obolałe ciała dotknęły ciepłej pościeli, zapadli w niespokojny sen. Jednak Marienette Ne miała takiego szczęścia jak oni. Za raz jak dotarła do swojego „królestwa”, usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości. Z zrezygnowaniem odszukała swój telefon. Okazało się, że to Cassidy poinformowała ją o jutrzejszym planowanym dniu odwiedzin w szpitalu. Bardzo dobrze wiedziała jak nastolatka przeżyła wypadek ich przyjaciółki. Czuła, że na pewno nie da spokoju Elizabeth i codziennie będzie tam przesiadywać od rana do nocy. Cassi i Eli łączyła bardzo silna więź , której nie da się już zerwać. Dlatego potwierdziła swoje przybycie. Natłok nowych myśli nie pozwolił jej na szybkie zaśnięcie.
***
Następny ranek był bardzo piękny. Słońce świeciło od rana, ptaki swoimi serenadami nie dawały spać zmęczonym obrońcom Paryża. Cassidy nie mogła nic innego zrobić. Zwlokła się powoli schodami do jadalni nie zwracając uwagi na gwar dochodzący z kuchni. Przyzwyczajona, usiadła na swoim miejscu przy stole. Jeszcze nie rozbudzona, nie myślała klarownie. Dopiero po chwili blacie ujrzała piękne kwiaty oraz miskę z owocami. Sięgnęła po jabłko i zaczęła się przyglądać bukietowi. Wtedy do jej szu doszła cicha rozmowa.
- Oczywiście, możesz z nami pójść. Poczekajmy tylko na Cassidy, bardzo ciężko to przeżywa – powiedział kobiecy głos
- Bardzo dziękuję pani – odparł mężczyzna.
Dziewczyna bardzo dobrze znała ten głos. Jednak przez nieprzespaną noc nie mogła go dopasować do żadnej twarzy. Za raz potem w drzwiach ukazała się Evelyn. Spojrzała na Cassidy zatroskanym wzrokiem. Postawiła przed nią kubek ciepłej herbaty i przyjrzała się dokładniej jej twarzy. Było widać z daleka dość duże sińce pod oczami, ale pusty wzrok i rozczochrane długie włosy potęgowały wrażenie. Kobieta jednak bez słowa przytuliła brunetkę i szepnęła jej cicho do ucha.
- Wychodzimy za godzinę. Jestem pewna, że się bardzo ucieszy na twój wzrok.
I wtedy w drzwiach ukazał się Brandon. Cassidy momentalnie zesztywniała i wyprostowała. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to jego głos słyszała z kuchni.
- Mówiłam coś. Nie ręczę za siebie – wypowiedziała przez zęby i zabierając kubek pognała do swojego pokoju.
Będąc na górnym piętrze szybko się odświeżyła, założyła gawędową sukienkę i uczesała włosy w warkocza. Nałożyła lekki makijaż i gotowa zeszła do salonu. Za raz potem szła wraz z Evelyn i pachołkiem dawnego wroga w okolice miejskiego szpitala. Pielęgniarka bez przeszkód pokazała im salą w której leżała Elizabeth. Dziewczyna na chwilę zawahała się. Co jeśli przeszkodzi jej w śnie? Jednak dotknęła klamki i po cichu weszła do środka. Za raz o niej próg przekroczyła Evelyn, a Brandon został na korytarzu. Potwierdziły się przypuszczenia Cassidy. Elizabeth była pogrążona w jakby się wydawało głębokim śnie. Dziewczyna rozejrzała się więc po pokoju w którym aktualnie się znajdowała. Jej koleżanka spała sama w dużym, pomalowanym na biało pokoju. Na ścianach nie było żadnych ozdób, jedynym wyjątkiem był widok z okna. Wychodziło ono na piękny, zielony ogród. Usiadła na krześle, tuż obok białego jak śnieg łóżka. Spojrzała na odprężoną twarz koleżanki. Wyglądała o wiele lepiej. Wszystkie rany były opatrzone a na policzki dziewczyny wdarły się lekkie rumieńce. I wtedy nagle otworzyła swoje brązowe oczy. Początkowo z przerażeniem wpatrywały się w twarz Cassidy, lecz po chwili rozpoznała w niej swoją przyjaciółkę. Rozpłakana brunetka przytuliła Niemkę. W tym geście wyraziła wszystkie swoje uczucia. Kiedy odsunęły się od siebie, posiadaczka miraculum myszy opadła na swoje krzesło. Uśmiechnęła się przyjaźnie i pozwoliła przywitać się Elizabeth z jej matką. Po dość długiej rozmowie przyszła czas na Brandona. Cassidy obserwowała każdy nawet najmniejszy jego gest z wielką ostrożnością. On najwyraźniej się speszył, ponieważ ograniczył się do cichego szeptu „Przepraszam księżniczko” i udał się w stronę wyjścia. Tuż przed progiem odwrócił się. Jego wzrok zetknął się z pełnymi bólu tęczówkami jego ukochanej. Odwrócił się i wyszedł ze szpitala. W pokoju została więc Cassidy i Evelyn, jednakże kobieta musiała wkrótce również się pożegnać. Kiedy koleżanki zostały same, Cassidy wyjęła z kieszeni małe zawiniątko. Podała je koleżance, która z pewną trudnością ją otworzyła. Jej oczom ukazał się piękny połyskujący, srebrny medalion przedstawiający marchew. Do oczu Elizabeth ponownie spłynęły łzy. Rozpoznała w nim swoje miraculum. Delikatnie założyła go z powrotem na swoją szyję. Błysnęło jasne światło i przed dziewczynami ukazało się szare stworzonko. Od razu podfrunęło do swojej właścicielki i przytuliło ją.
- Dobrze się już czujesz? – zapytała zatroskana Emma
- O wiele lepiej niż wcześniej. Jednak nadal nie najlepiej – odpowiedziała.
Całej scenie przyglądała się już cała we łzach Cassidy. Przypomniała sobie jej spotkanie po latach z Prinksi. Jednak ta chwila nie trwała długo, ponieważ nieprzyzwyczajona do tak dużego wysiłku, Elizabeth zasnęła. Tym razem był to zdrowy, spokojny sen.
***
Cassidy wkrótce po namowie Marinette i Adriena opuściła szpital. Siedziała tam od samego rana, praktycznie nie mając nic w ustach. Przyjaciele musieli jakoś zainterweniować. Zresztą wróci do Elizabeth następnego dnia.. A jej również przyda się przerwa. Takim więc sposobem Niemka została sama w białym pokoju. Dotknęła opuszkami swojego medalionu. Tak się za nim stęskniła.. A jednak czuła pewną zmianę. Energia emitująca z niego była wiele mocniejsza niż wcześniej.. Zresztą zauważyła, że zaczął zmieniać kolor już w towarzystwie Cassidy. Czy koleżanka o czymś jej nie wspomniała? Nagle usłyszała szelest.. Zakopała się pod kołdrę i udawała, że śpi.. Mężczyzna wszedł przez okno. Ujął cały pokój wzrokiem.. Następnie usiadł na krześle tuż obok łóżka. Wyciągnął czarny przedmiot z pokrowca i patrzył przez chwilę na twarz Elizabeth.. Następnie zaczął grać melodię.. Do jej uszu dotarły również słowa piosenki..
„Najgorsze jest jednak to
Twoje rozczarowanie
Wiem zapomniałem Ci powiedzieć, że
Jestem zakochany
Więc lepiej mnie zabij
Wyrzuć z pamięci
Lepiej odejdź, pozwól mi odejść
Lepiej zapomnij
Pozwól zapomnieć
Lepiej daj mi następną szansę”
                                                                       - Aleksander

Dziewczynę zatkało. Najchętniej wyrzuciła bym mu wszystkie swe uczucia, jednak on nie wiedział, że ona wszystko słyszała.. Poczuła jego ciepły oddech nad swoją twarzą. Brandon postawił piękny bukiet białych lili w szklanym wazonie, na małej szafeczce nocnej. Wpatrywał się jeszcze przez chwilę swoimi szarymi tęczówkami w zamknięte oczy Elizabeth i delikatnie pocałował ją w czoło. Lekko zmieszany szybko wyszedł z pokoju, zostawiając gitarę obok szpitalnego krzesła.

Prawda zawsze wychodzi na jaw

Elizabeth obudziła się w ciemnym pomieszczeniu.. Zupełnie jak we śnie witraż przedstawiający motyla, był lekko oświetlony, dlatego lekkie światło padało na miejsce gdzie aktualnie się znajdowała. Spróbowała wstać, lecz jej nogi odmówił posłuszeństwa. No tak. Przecież miała nadal problemy z kostką, a walka w szkole jeszcze bardziej pogorszyła jej stan. Jednak tym razem nie miała swojego medalionu z innego powodu. Oddała go Cassidy. Wiedziała, że w jej rękach będzie o wiele bezpieczniejszy. Cała obolała, podniosła się na jednej, nie bolącej nodze. Rozejrzała się dokładniej po pomieszczeniu. Nie mogła jednak niczego ujrzeć, ponieważ mrok panujący w pomieszczeniu nie umożliwiał jej tej czynności. Nagle z mroku zaczęła się wyjawiać sylwetka.. Zawsze na tym momencie kończył się jej sen.. Jednak tym razem była to prawdziwa rzeczywistość. Postać była na tyle blisko, że mogła rozpoznać już rysy mężczyzny.. Zbliżał się do niej Władca Ciem we własnej osobie. Dziewczyna nigdy do nie widziała aż z tak bliska.. Nawet podczas ostatniej walki. Posiadacz miraculum motyla ewidentnie szukał wzrokiem medalionu dziewczyny.
- Niestety, ale go nie znajdziesz. Oddałam go – powiedziała zimnym głosem z chytrym uśmieszkiem
- Widzę.. Ale wiedz, że nic mnie nie powstrzymam. I tak go zdobędę – odpowiedział z pewnością w głosie.
Dziewczyna tylko prychnęła i odwróciła wzrok.. Jednak w oddali odezwał się jeszcze jeden głos. Była pewna, że skądś go zna..
- Lepiej powiedz, gdzie go naprawdę ukryłaś. Wtedy kara będzie lżejsza.. – mówiący pokazał się w strumieniu światła.
Nagle Elizabeth zrobiło się słabo.. To był Brandon. Od zawsze on. Dziewczyna czuła, że coś właśnie pękło w jej sercu.. Ona mu ufała. A on ją zdradził. Nie tylko ją. Cały Paryż. Pracował dla ich największego wroga. On. Brandon. Pochodzący podobnież z Mediolanu, Devin igrał z jej i innych uczuciami od samego początku.. Cassi miała rację.. Ona zawsze ją miała.. Jednak mimo wielkiego roztrzęsienia, dziewczyna zacisnęła pięść i spojrzała w piękne oczy chłopaka z nienawiścią. Widziała, że chłopak zdziwiony jej zachowaniem cofnął się o krok. Jednak dziewczyna nie dawała za wygraną.
- Masz szczęście, że nie czuję nogi. Inaczej nie miał byś już takiej ślicznej buźki – wycedziła przez zęby.
Chłopaka najwyraźniej jeszcze bardziej zaskoczony, ponownie postawił krok w tył. Władca Ciem również był zdezorientowany nagłą zmianą u dziewczyny. A Elizabeth nadal łypała na nich swoimi wściekłymi oczami. Mężczyźni nie wiedzieli co zrobić.. Stoli jak słupy soli. Dziewczyna natomiast cieszyła się w duchu z ich bezradności. Wszystko szło po jej myśli..
***
Cassidy prowadziła swoich towarzyszy przez coraz węższe uliczki Paryża. Jakiś czas temu wielkie skupisko chmur, które zawisło nad miastem, pękło, co spowodowało ścianę deszczu spływające na nadal mokry bruk. Zmoczone włosy przyklejały jej się do twarzy i szyi, jednak ona nadal szła przed siebie. Czuła coraz mocniej aurę Władcy Ciem. Na pewno podążali w dobrym kierunku. Nagle przed jej oczami ukazała się wielka, ciemna wieża. Kiedy oświetlił ją jeden z piorunów, zauważyła na jej szczycie wielki, fioletowy witraż. Wszyscy przystanęli wpatrując się w budynek. Dotarli na właściwe miejsce. Dziewczyna zacisnęła mocniej dłoń na srebrnym przedmiocie. A może to jest ich jedynie wyjście? Co jeśli właśnie to miała na myśli Elizabeth wręczając jej medalion? Niepewnym ruchem ręki, Cassidy założyła go na szyję. Odgarnęła włosy, gdy nagle oślepił ją lekko szary blask. Pojawiła się przed nią mała istotka, wyglądem przypominająca królika. Wszyscy zebrani, zszokowani patrzyli najpierw na Emmę, a potem na brunetkę. Nie mogli uwierzyć, że dziewczyna odważyła się na tak odważny ruch. Nikt z nich nigdy nie próbował połączyć mocy dwóch miraculów. Tymczasem kwami królika wywijało beczki w powietrzu, aby rozluźnić swoje obolałe kończyny. Wkrótce patrzyła przestraszonymi oczami w tęczówki Cassidy.
- To jest nasz jedyny sposób – próbowała uspokoić towarzyszy – Musimy mieć jak najwięcej siły, aby pokonać Władce Ciem, prawda?
Nie czekając na odpowiedź towarzyszy, ruszyła w dalszą drogę. W zadziwiającym tempie przebyła drogę dzielącą ją do tajemniczej wieży. Skierowała swój wzrok na samej jej szczyt. Zauważyła, że witraż przedstawiający motyla jest lekko uchylony. Przyjrzała się obu miraculum, które aktualnie znajdywały się na jej ciele. Musiała to zrobić. Musiała uratować swoją koleżankę. Wyszeptała cicho „przemiana” i już za chwilę spinała się po murze. Jej nowy kostium łączył w sobie elementy jej starego stroju oraz kombinezon GrauKaninchen. Na włosach miała charakterystyczne szare końcówki, jednak nietypowo, rozwiane na wietrze. Posiadała również swój zwyczajny strój rozszerzony o mały, puszysty ogonek i długie, czarne kozaki. W oka mgnieniu wspięła się na sam szczyt i przeciskała się przez lekko uchylone okno. Kiedy znalazła się w pokoju nie widziała nic oprócz coraz gęstszego mroku. Wydawało jej się, że słyszała głos swojej przyjaciółki, jednak musiała się przesłyszeć. Nikogo oprócz niej tam nie było.. Chociaż nie była pewna. Roztaczająca się tutaj aura Władcy Ciem źle wpływała na jej wyczulone zmysły. Poczekała aż pozostali bohaterowie również znajdą się w ciemnym pomieszczeniu. Kiedy już ostatni superbohater postawił nogę po drugiej stronie witrażu, okno nagle otworzyło się, wpuszczając więcej świtała. Zauważyli mężczyznę, stojącego tuż przed nimi. Uśmiechał się złowrogo. Kiedy zrobił krok do przodu, wszyscy już mieli pewność, że to Władca Ciem.
- Widzę, że przybyliście w komplecie – wypowiedział każde słowo z wyczuwalnym w głosie jadem – Wasza koleżanka się nudziła..
Mówiąc to wskazał na skuloną w kącie dziewczynę. Z kącika jej ust sączyła się krew, a na całym ciele było widać wiele zadrapań i siniaków. Wyglądała naprawdę fatalnie.. Cassidy zwróciła swój wzrok w stronę posiadacza miraculum motyla, który wyrządził krzywdę jej koleżance. Kiedy on zauważył wściekły wzrok dziewczyny tylko się uśmiechnął.
- Zupełnie jak koleżanka.. – zaciął się, ponieważ zauważył, że osoba do której się zwraca wyglądała inaczej.. Ona nigdy nie miała rozpuszczonych włosów.. – Ty! Ty masz jej miraculum! – wykrzyczał z narastającą złością w głosie.
- Tak. Zdziwiony? – postanowiła zagrać na jego uczuciach jak na skrzypcach.
Mężczyzna jednak nie dał się wyprowadzić z równowagi. Podszedł kilka kroków w stronę dziewczyny.
- I tak mnie nie powstrzymacie. Nawet jeżeli będziecie mieć w posiadaniu wszystkie miracula – zaśmiał się złowrogo – Teraz!
Nagle wielka fala, białych motylów otoczyła superbohaterów. Biedronka i Czarny Kot starali się je odgonić, a Cassidy wraz z Mattem wymyślali plan ataku. Jednak pominęli jeden ważny szczegół. Nie wiedzieli o Brandonie… Wkrótce niedoszłe akumy rozproszyły się, a im oczom ukazał się straszny widok. Władca Ciem trzymał wycelowaną w nich laskę. Dołączyli również do niego pozostali super złoczyńcy. Byli w pułapce.
- Oddajcie nam miracula po dobroci, to nikt tego nie będzie żałował – jego głos odbijał się echem po całym pomieszczeniu..
Jednak nagle ktoś pociągnął go do tyłu. Nie czekając na dalszy rozwój akcji, posiadacze pozostałych miraculów rzucili się do ataku. Cassidy wybiegła na pomoc osobie, która ich uratowała. Jednak nikogo nie zauważyła.. Stanęła twarzą w twarz z rozwścieczonym Władcą Ciem. Uśmiechnęła się złośliwe i wciągnęła się w wir walki. Drugie miraculum sprawiało, że czuła o wiele więcej mocy w sobie. Atakowała zmęczonego już posiadacza broszki. Jednak on zniknął i pojawił się tuż za nią. Dziewczyna nie zdążyła zareagować, a mężczyzna powalił ją ruchem swojej laski prosto w jej plecy. Cassidy na chwilę straciła dech, lecz za chwilę jej waleczność powróciła ze zdwojoną siłą. Władca Ciem nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Coraz rozpaczliwiej stawiał na obronę.. Tymczasem Biedronka walczyła z Volphiną. Musiała znaleźć miejsce jej zainfekowania. Jednak tym razem jej przeciwniczka była o wiele silniejsza niż poprzednio. Kiedy już chciała sięgnąć po jej medalion, ona zniknęła. Chwilę potem znalazła się tuż obok niej i jednocząc wszystkie siły, które jej zostały, uderzyła superbohaterkę w bok. Dziewczyna poleciała na dalszy koniec komnaty, ciężko uderzając o ścianę. Jednak Czarny Kot był zbyt zajęty walką z Ilustrachorem, że nie zauważył krzywdy jego księżniczki. Dopiero, kiedy znalazł się obok niej, ujrzał jej pokrzywdzoną sylwetkę.. W gwarze walki nikt nie zwracał uwagi na Elizabeth, która przebudziła się. Spróbowała wstać, jednak upadła by, gdyby nie szybka reakcja Brandona.
- Zostaw mnie, inaczej wywiążę się ze swojej obietnicy – wysyczała.
Chłopak najwyraźniej zbierał się, aby jej coś powiedzieć, lecz ona stwierdziwszy, że czas już minął walnęła go z liścia w twarz. Oszołomiony chłopak odsunął się od niej. Dziewczyna nie spuszczając z jego wzroku próbowała odszukać ręką jakiegoś podłużnego przedmiotu, który pomagał by jej w poruszaniu się. Jednak sługa Władcy Ciem był szybszy. Pochwycił miotającą się nastolatkę i przewiesił przez ramię.
- Jeszcze Ci mało? – w jej głosie narastał gniew – Puść mnie!
Brandon jednak najwyraźniej nie zwracał uwagi na lamenty koleżanki. Dziewczyna widziała, że spinają się po schodach na wyższe piętro. Nagle obydwoje poczuli na twarzach powiew wiatru.
- Przepraszam – dodał tak cicho, że dziewczyna ledwo usłyszała jego słowa.
Chłopak zostawił ją na dachu i szybko powrócił do komnaty. Lekko zdezorientowana Elizabeth podbiegła do drzwi. Niestety nie zapomniał ich zaryglować.. Dziewczyna była w pułapce. Bezradnym wzrokiem rozejrzała się po tarasie w którym miała spędzić najbliższe godziny.. W końcu obsunęła się na podłogę i oddała się swoim myślom.
***
Władca Ciem właśnie robił zamach swoją laską, aby ostatecznie pokonać Cassidy, lecz nagle coś odrzuciło go na drugi koniec pokoju. Potłuczona dziewczyna wstała z podłogi. Za raz potem przyłączyli się do niech pozostali superbohaterowie. Stanęli w rzędzie, naprzeciwko posiadaczy broszki motyla i jego służących.
- Teraz to już na pewno koniec - mężczyzna zaśmiał się złowieszczo – Cieniu, ukarz się!
Wtedy nagle za jednego z filarów pojawiła się ciemna sylwetka. Im chłopak przybliżał się do stojących, jego rysy były coraz bardziej widoczne. Wreszcie kiedy stanął twarzą w twarz z posiadaczami miraculum, Cassidy ledwo stłumiła cichy krzyk.
- Wiedziałam! Wiedziałam to od samego początku! – dziewczyna wybuchła – Jak mogłeś? Owinąłeś ją dookoła swojego palca!
Dziewczyna dopiero teraz zauważyła czerwony jeszcze ślad na jego twarzy.
- Widzę, że Elizabeth dowiedziała się pierwsza.. Jak mogłeś ją zranić? Pożałujesz. Dokończę jej dzieło! – wykrzyczała ze złością.
Wnet rzuciła się na stojącego chłopaka. Jednak on zręcznie unikał jej ataków. Nic dziwnego. Nastolatka była już mocno zmęczona wcześniejszą walką z Władcą Ciem.. Za chwilę dołączyli do niej pozostali bohaterowie, na nowo walcząc ze złoczyńcami. Tymczasem Władca Ciem powoli odsuwał się w cień… Musiał dokończyć sprawę z tą całą Elizabeth…
***
Biedronce udało się ściągnąć naszyjnik z szyi Volphiny. Szybko go zniszczyła. Jednym jej oczom nie ukazała się akuma. Swoim wzrokiem ogarnęła cały pokój. Nie mogła znaleźć Władcy Ciem, a co gorsza, Elizabeth również rozpłynęła się w powietrzu. Podbiegła w stronę walczącej Cassidy. Brandon najwidoczniej ni chciał jej skrzywdzić.. jakby dopiero teraz obudziła się w nim litość? W końcu złapał wściekłą nastolatkę za ręce i przycisnął do ściany.
- Chce wam tylko pomóc – wycedził
- I my mamy tobie ufać?! – wykrzyczała mu w twarz.
Wyrwała się z jego uścisku i już chciała zostawić mu drugi czerwony ślad na twarzy, gdy Marinette odciągnęła jej dłoń.
- Co ty robisz?!
- Cass, musisz się uspokoić. Jesteś zbyt nerwowa. Spójrz na mnie. Musimy odnaleźć Władcę Ciem. Inaczej nie pokonamy zła. Słyszysz mnie?
- Mam pomysł, gdzie on może być.
Tym razem to Marienette posłała mu wściekłe spojrzenie.
- Prowadź – wypowiedziała cichym szeptem.
Chłopak zaczął iść w stronę wyjścia z wierzy. W końcu dotarli do schodów prowadzących na zewnątrz.. Były podziurawione, jakby ktoś z wszelką cenę chciał się dostać na drugą stronę. Brandon przyśpieszył kroku. Na tarasie zostawił przecież bezbronną Elizabeth.. Ona nie miała szans z Władcą Ciem.. Kiedy dotarli już na sam szczyt, zauważyli mężczyznę pochylającą się nad już nieprzytomną dziewczyną.
- Ekhem…
Posiadacz broszki odwrócił się. Na twarzy miał wymalowany złośliwy uśmieszek.
- Ach, przybiliście!
Cassidy skupiła swój wzrok na jego złośliwych tęczówkach.. postanowiła użyć opętania. Musiała jakimś sposobem odzyskać jego broszkę. Nie było innego wyjścia. Nikt nie wiedział jakim cudem zatruł akumami nastolatków.. Zmusiła go aby stał w bezruchu. Biedronka chyba zrozumiała aluzję, bo od razu do niego pobiegła i zdjęła z jego szyi miraculum. Błysnęło jasne światło ale nikt z nich nie był zainteresowany jego prawdziwą tożsamością. Wszyscy pobiegli do poturbowanej nastolatki. Brandon wziął ją na ręce. Postanowił znieść ją na dół. Zetknął się jednak z nienawistnym wzrokiem Cassidy. Mimo to odłożył ją na ziemię dopiero w komnacie Władcy Ciem. Za raz po tym podbiegli do nich pozostali superbohaterowie. Po odzyskaniu mirculum, złoczyńcy wrócili do swoich normalnych postaci. Czarny Kot i Kolibri zdążyli odprowadzić ich tuż przed powrotem pozostałych z dachu. Teraz spoglądali ze smutkiem na dziewczynę.
- Jest silna. Na pewno da sobie radę.. – Cassidy zawsze wierzyła w swoją koleżankę.
- Miracula. Szafka przy ścianie – odezwał się cichy, zachrypnięty głos..
Jego posiadaczka po wypowiedzeniu tych słów ostatecznie zemdlała. Zdezorientowany Brandon patrzył pustym wzrokiem na Biedronkę, która pobiegła w kierunku wskazanym przez Elizabeth. Za raz potem wróciła z bardzo podobną szkatułką, jaką posiadał Mistrz Fu. Znajdowały się w niej wszystkie skradzione przez mężczyznę miracula. Do wolnej przegródki wrzucili miraculum Władcy Ciem i udali się do wyjścia.. Kiedy tylko wyszli z ciemnej kryjówki wroga oślepiło ich słońce.. Od tak dawna ciepłe promienie nie muskały ich twarzy…

środa, 15 czerwca 2016

Walkę czas zacząć

Minęła godzina dwunasta, a słońca nadal nie było widać. Super złoczyńcy patrolowali miasto poszukując właścicieli miraculów. Rozdzielili się, a każdy z nich ruszył w innym kierunku świata. Ilustrachor właśnie przechadzał się po jednym z Paryskich parków. Wszyscy ludzie na jego widok uciekali do domów i zamykali rolety, aby jego wściekły wzrok nie dotarł do ich domostwa. Jednakże szedł dalej przed siebie. Po paru minutach dotarł do granicy brzegu Sekwany. Kiedy spojrzał na gładką taflę wody, do jego głowy powróciły smutne wspomnienia z ostatniej przemiany. Jego nie udana randka z Marinette, a potem odwet Czarnego Kota. W jego oczach wzrosła nienawiść. Jeżeli spotka bohatera w czarnym lateksie, zemści się.  Podniósł wzrok spoglądając na pogrążoną w mroku katedrę Notre-Dame. Jej smukłe cienie rzucały jeszcze większy cień na plac przed budowlą. Nie zauważył jednak postaci stojącej pod bramą kościoła. Spoglądała na złoczyńcę z obrzydzeniem. Najchętniej od razu zaatakowałaby Nathaniela, jednak musiała ukrywać swoją tożsamość.. Dla dobra jego ukochanej. Przeczekał aż chłopak oddalił się na bezpieczną odległość i ostrożnie za nim ruszył. Po kilkunastu krokach zrozumiał dokąd podążał nowy podopieczny Władcy Ciem.  W pewnym momencie gwałtownie skręcili w prawo, a im oczom ukazała się szkoła do której uczęszczali nastolatkowe. Przed bramą czekali już na nich Nawałnica, Lady Wifi oraz Volphina. Chłopak widział w ich oczach czystą nienawiść.. Nienawiść do obrońców Paryża.
- Znalazłeś coś? – fuknęła zawsze nie zadowolona Volphina
- Nie. A wy? – Nathaniel odwrócił się do grupki pozostałych złoczyńców.
- Nie wiem gdzie oni zniknęli. Czyżby nie chcieli już bronić swojego ukochanego Paryża? – wtrąciła się Nawałnica.
- Wiem jak sprawić aby wyszli z ukrycia – uśmiechnęła się złośliwie Lady Wifi
- Oświecisz nas?
- Trzeba kogoś porwać. To oczywiście. Zaatakują nas, jedynie jak będą mieli do tego powód.
- Do czego zmierzasz?
- Elizabeth. Jest dla nas idealnym celem. Osłabiona, nie będzie uciekać. 
- A co z tą.. Jak ona miała.. Cassidy? Chyba tak. Ona nie opuszcza jej na krok..
- Dlatego będzie trzeba użyć podstępu.. – dziewczyna ponownie się uśmiechnęła. Miała już idealny plan.. Wreszcie się zemści na Biedronce. 
Na nowo zmotywowani złoczyńcy ruszyli w kierunku domu brunetek. Obserwujący całe te zdarzenie stojący w cieniu chłopak szybko ruszył w tą samą stronę. Wolał jednak przemieszczać się po dachach kamienic. Wiedział, że dzięki temu przybędzie pierwszy na miejsce. Nie mylił się. Już za chwilę spoglądał na drewniany dom. Obejrzał się za siebie. Nie zauważył na horyzoncie kwartetu złoczyńców, dlatego spokojnie zeskoczył na ganek mieszkania. Za raz potem mieszkańcy domu usłyszeli denerwujący dzwonek do drzwi. Pierwsza zareagowała Cassidy. Szybko zbiegła ze schodów i w ostatniej chwili się odmieniła. Uchyliła delikatnie drzwi i ostrożnie wyjrzała. Nie zauważyła jednak niczego szczególnego. Mimo mroku, przekroczyła próg mieszkania. Odwróciła się i zerwała białą kartkę zawieszoną na drzwiach. Rozejrzała się dookoła, jednak jedynym źródłem światła, było ledwo świecąca się żarówka w holu. Poprzez gęstą mgłę nie zauważyła ciemnej postaci opierającej się o drzewo kilkadziesiąt metrów od niej. Weszła do domu i  dokładnie zamknęła drzwi. Wchodząc z powrotem po schodach odczytała tekst zawarty na skrawku papieru.
„Czuwajcie, oni się zbliżają”
Ruszyła w kierunku pokoju, jednak uprzedził ją zimny powiew powietrza.
- Nawałnica – powiedziała do siebie szeptem.
Wbiegła do środka i zastała wcześniej wspomnianą dziewczynę. Spoglądała ona z wyrazem wstrętu wymalowanej na jej twarzy na śpiącą Elizabeth. Podniosła wzrok stykając się ze wściekłymi tęczówkami Cassidy. Jednak zaśmiała się szyderczo i rzuciła jedno ze swoich zaklęć na szatynkę stojącą w drzwiach. Dziewczyna w ostatniej chwili uniknęła ataku, a kiedy z powrotem stanęła prosto, stwierdziła, że obie nastolatki zniknęły. Niewiele myśląc, przemieniła się i ruszyła biegiem za uciekającymi złoczyńcami. Minęła kilka mniejszych uliczek i znalazła się na tuż przed wierzą Eiffla. Przyśpieszyła kroku. Nagle usłyszała za sobą głuchy śmiech. Mimo woli, odwróciła się. Ujrzała stojącą przed nią Volphinę. Lila z uśmiechem twarzy wyciągnęła za pleców swój odbijający światło, długi, poprzeczny flet. Wzięła głęboki wdech i zagrała jedną z melodii, specjalnie napisanych na taką właśnie okazję. Maycy otoczyły kopie jej przyjaciółki, oraz przeciwniczki. Spanikowana, nie wiedziała co robić. Kiedy zamierzała postawić pierwszy krok, silna linka owinęła się dookoła jej talii i pociągnęła do góry. Za raz potem znalazł się na dachu jednego z pobliskich budynków. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała zmartwioną Biedronkę i Czarnego Kota. Za nimi, lekko na uboczu stał Kolibri. Wszyscy wyglądali na wstrząśniętych ostatnimi wydarzeniami. Spoglądali na znikającą w murach szkoły Volphinę. Chwilę przed nią weszli tam Ilustrachor, Lady Wifi, Nawałnica oraz uprowadzona Elizabeth.
- To mamy jakiś plan? – Maycy podniosła znacząco brew. Bardzo dobrze wiedziała, że Biedronka zawsze coś wymyśla, nie inaczej było w dzisiejszym wypadku.
Zamyślona Marinette pochyliła się nad krawędzią budynku i jeszcze przed chwilę wpatrywała się w budynek. Potem schyliła się i zaczęła coś rysować na piasku pokrywającym miejsce w którym aktualnie się znajdywali. Pochylił się nad nią Czarny Kot, a Kolibri nadal patrzył w przeciwnym kierunku. Cassidy właśnie zamierzała do niego pójść, gdy odezwała się Biedronka.
- Najbliższe wejście do budynku jest tutaj – wskazała na plan budynku namalowany na ziemi – Jednak jest całkowicie otoczone przez wrogów. W najlepszym wypadku, zostanie tam tylko jeden strażnik, jednak nie możemy sobie pozwolić na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Dlatego wejdziemy tutaj. Szybem wentylacyjnym. Wiedzie on prosto na środek Sali Gimnastycznej. Tam podzielimy się w pary. Ja i Adrien poszukamy źródła akum, a wy przeszukacie budynek. Jeżeli znajdziecie Elizabeth, pamiętajcie, że dziewczyna jest osłabiona i nie może chodzić. Czy wszyscy zrozumieli?
Zebrani pokiwali twierdząco głowami. Musieli znaleźć dziewczynę zanim zwolennicy Władcy Ciem zabiorą jej miraculum, wtedy on wzmocni się na silę i na pewno zdoła pokonać resztę wybrańców. Szybko przeskoczyli na gmach szkoły i udali się w kierunku wnęki. Pierwsza przeszła Cassidy. Ciągle obwiniała się o nie upilnowanie koleżanki. Po niej przecisnął się milczący Matt, a za raz po nich Adrien i Marinette. Super bohaterowie spojrzeli po sobie. Od teraz będą musieli polegać bezgranicznie na drugiej osobie w zespole. Być może jest to ostatnia chwila, gdy widzą się w pełnym składzie? Szybko odrzucili od siebie smutne myśli i ruszyli w dwie osobne strony. Cassidy poprowadziła Matta tuż pod drzwi do stołówki. Doskonale wiedziała, że w kuchni jest kilka skrytek, gdzie kucharki ukrywają swoje zapasy alkoholu. Delikatnie otworzyła wielkie, drewniane drzwi i rozejrzała się dookoła. Kiedy stwierdziła, że nie ma więcej zagrożenia, dała znak Mattowi, że on również może wejść. Oboje znaleźli się w pomieszczeniu, a dziewczyna zauważyła ślady niedawnej walki. Stoliki były porozrzucane, a wiele krzeseł odrzuconych na drugi koniec pokoju. Na blacie kuchennych zostały jeszcze ślady świeżej krwi. Czerwone plamy prowadziły na zaplecze. Superbohaterowie podążyli za śladami, aż do gwałtownego szybu schodzącego prosto w dół, do podziemi szkolnych.
- Matt. Muszę Ci coś powiedzieć, zanim zostaniemy złapani – dziewczyna spojrzała w oczy chłopakowi – Opieka nad Elizabeth była tylko wymówką – nagle chłopak posmutniał – Nie chciałam zdać sobie sprawy.. Że naprawdę Cię lubię – uśmiechnęła się do chłopaka, a on odpowiedział jej tym samym.
Nie dała jednak mu dojść do słowa, ponieważ od razu skoczyła w przepaść. Chłopak patrzył jeszcze chwilę w punkt, w którym zniknęła dziewczyna i sam skoczył. Przez chwilę obraz zniknął z oczu chłopakowi. Wtedy upadł ciężko na ziemię. Lekko obolały wstał powoli z podłogi i wzrokiem odszukał Cassidy. Dziewczyna szła pewnym krokiem w stronę światła. Chłopak przyśpieszył kroku aż do biegu, jednak nie zdążył jej dogonić. Ona jako pierwsza przekroczyła próg światła. Stanęła twarzą w twarz z oprawcami jej przyjaciółki. 
- Dotarła do nas panna Malore – głos Lady Wifi jak zwykle był przesączony jadem.
Dziewczyna przywarła pozycję obronną i obserwowała każdy ruch przeciwników. Nathaniel nerwowo patrzył w stronę tylnej ściany. Nagle usłyszała cichy jęk. Była pewna, że była to Eli. A więc, nic jej jeszcze nie zrobili. Odetchnęła z ulgą. Teraz musi tylko pokonać czterech super-złoczyńców.
***
Biedronka i Czarny Kot weszli na pierwsze piętro po kręconych schodach, tuż obok biblioteki. W milczeniu szli przed siebie. Minęli już połowę korytarza obwieszonego z dwóch stron pięknymi pracami uczniów, gdy usłyszeli krzyki z pokoju dyrektora. Podkradli się do nieudolnie obudowanych drzwi i podsłuchali głośną rozmowę.
„Macie już tą dziewczynę?”
„Tak panie. Już za niedługo przeniesiemy ją do twojej kryjówki, a tam jej nigdy nie znajdą”
„Doskonale”
Nagle klamka w drzwiach przekręciła się. Spanikowani Superbohaterowie szybko skryli się za zakrętem. Kątem oka zauważyli wychodzącą z gabinetu Volphinę. Nastolatka szybko ich minęła i ruszyła w kierunku stołówki. Teraz albo nigdy. Zmotywowani Biedronka i Czarny Kot wyszli z ukrycia i podkradli się pod gabinet. Uchylili delikatnie drzwi i bezszelestnie weszli do środka. Ich oczom ukazał się Władca Ciem we własnej osobie. Stał do nich tyłem i ewidentnie patrzył w jakimś kierunku za okno. Nagle po prostu zniknął. Bohaterowie natychmiast pobiegli w kierunku w którym po raz ostatni widzieli postać stojącą na ziemi. Niczego jednak nie znaleźli. Po prostu rozpłynął się w powietrzu. Usłyszeli przeraźliwy krzyk. Odwrócili do siebie przerażone twarze. Coś musiało się stać w podziemiach szkoły.
***
Cassidy wpatrywała się w pusty punkt przed nią. Jedna z jej łez opadła bezwładnie na ziemię. Roztrzęsiona, ścisnęła spoczywający w jej dłoni zimny medalion i wytarła kolejne łzy. Podniosła swój zamglony wzrok spoglądając na stojącego obok niego towarzysza.  Matt wcale nie wyglądał lepiej. Tak samo jak dziewczyna miał na cele wiele ran, jednak najgorzej wyglądała ta na lewym ramieniu. Krew nie zakrzepła, więc ciągle spływała ciurkiem po jego przedramieniu. Z daleka było słychać odgłosy biegnących ludzi. Jednak oni nie zwracali uwagi na otaczający ich świat. Dziewczyna miała nadal przed oczami sceny walki, która zakończyła się zaledwie parę minut temu. Głuchy śmiech Volphiny odbijał się echem po jej głowie. Wygląd zmęczonej Elizabeth przyprawiał ją o większy potok łez. Znowu ją zawiodła. Jak mogła nazywać się jej przyjaciółką, jak nie mogła jej obronić? Nagle poczuła zakleszczający się na niej uścisk przyjaciela. Przywarła bliżej Matta i pozwoliła by jej łzy skapały po jego plecach. Głośno pociągnęła nosem. Po woli otworzyła oczy i zauważyła zmartwionego Adriena i Marinette. Z zaszklonymi oczami błądzili wzrokiem po zdewastowanym pomieszczeniu. W końcu utkwili wzrok na przytulającej się parze. Kiedy Cassidy oderwała się od Kolibriego, Biedronka podeszła do niej, podając jej małą buteleczkę. Płyn okazał się wodą utlenioną, którą bohaterka za chwilę przemyła wszystkie swoje rany. Za raz potem podała naczynie Mattowi, a sama odmieniła się, aby ocenić swoje okaleczenia. Przyjęła od koleżanki bandaż, i poczekała aż Kolibri powróci do swojej normalnej postaci. Za raz potem podeszła do niego i zajęła się krwotokiem. Opatrzeni bohaterowie rozejrzeli się po pomieszczeniu. Cassidy rozluźniła uścisk, oplatający medalion Elizabeth. Biedronka i Czarny Kot popatrzyli z przerażeniem na przedmiot, który ciągle skrywała w swojej dłoni. Dziewczyna zauważyła ich zaciekawienie przedmiotem.
- Eli nie chciała aby dostał się w ręce wroga – odezwała się zachrypniętym głosem – Ale teraz jest zupełnie bezbronna. Musimy ją jak najszybciej odszukać i sprawić aby wszystko wróciło do normy – kiedy podniosła wzrok, w jej oczach było widać wojownicze iskierki – Wiecie, gdzie sługusy Władcy Ciem ją zabrali? – tym razem pytanie skierowała w stronę stojących naprzeciwko niej paryżan.
- Tak. Zabrali ją do jego kryjówki – odpowiedziała lekko drżącym głosem Marinette.
- No to nie ma na co czekać. W drogę!
Pozostali byli zaszokowani nagłym entuzjazmem koleżanki. Nie wiedzieli, że swoją postawą chce ukryć coraz głębszy smutek i nienawiść. Nienawiść do Władcy Ciem. Raz zabrał jej wszystko. Teraz na to mu nie pozwoli. Będzie walczyć. Do samego końca. Ruszyła pewnym krokiem w stronę wyjścia, a za raz po niej kroczyli pozostali superbohaterowie. Doskonale czuła gdzie aktualnie znajdował się mężczyzna z miraculum motyla. Mimo wszystko poprosiła wszystkich o odmienienie się, aby nie tracili sił. Nie wiedziała dokładnie jak daleko jest jego pieczara, jednak musieli jeszcze zahaczyć o jakiś sklep spożywczy. Ich kwami nie miały już sił, a żaden z nich zaskoczonych nagłym atakiem ich wroga, nie wziął ze sobą smakołyków swoich podopiecznych. Jednak każdy sklep do którego się zbliżali był zamknięty na cztery spusty. Nagle ulicę przed nimi przemknął cień. Zmęczeni superbohaterowie nie mieli siły aby pobiec za potencjalnym wrogiem. Kiedy dotarli do zakrętu, za którym zniknęła postać, zauważyli stojący na samym środku jezdni, wiklinowy koszyk. Zaskoczeni widokiem, stwierdzili, że w środku są ciasteczka, camembert, winogrona i biszkopty. Ktoś po raz kolejny im pomógł. Tylko kto? Nikt nie znał ich tajemnicy, oprócz podopiecznych Władcy Ciem.. Czyżby był to kolejny podstęp? Mimo wszystko poczęstowali swoje kwami i ruszyli w dalszą stronę do oprawcy ich przyjaciółki. Och cieniu strzeż się. Rycerze Światła jeszcze się nie poddali. 

♥ ♥ ♥ 

Witajcie! Akcja w opowiadaniu powoli się rozkręca ;) Zgodnie z obietnicą wstawiłam rozdział 15 czerwca, czyli w dniu wystawiania ocen. Mam zatem dla was bardzo dobrą wiadomość. Będę miała więcej czasu na pisanie bloga! Mam nadzieję, że ta myśl wywołuje na waszych twarzach szeroki uśmiech.
A więc.. Do zobaczenia w cale nie tak dalekiej przyszłości!
~RK

środa, 1 czerwca 2016

Cisza przed burzą

Elizabeth znajdowała się w kryjówce Władcy Ciem. Okno przyozdobione pięknym witrażem przedstawiającym motyla, było lekko uchylone, dlatego na środek komnaty padały nieliczne promienie słoneczne. Dookoła dziewczyny znajdowała się tylko głucha ciemność.. Spróbowała wstać. Niestety, silny ból w nogach nie pozwolił jej na wykonanie tej czynności. Dłonią spróbowała odszukać swojego miraculum. Jednak opuszki jej palców nie napotkały na medalion. Spanikowała. Znajdowała się w pułapce.. Nagle zauważyła męską postać wyłaniającą się z cienia. Kiedy już miała zobaczyć jej twarz, obraz rozmazał się.
Obudziła się w gorączce, na swoim łóżku. Podparła się na łokciach, aby uspokoić oddech. Światło księżyca idealnie oświetlało jej rozpaloną twarz. Spojrzała lekko nieprzytomnym wzrokiem za okno. Była pewna, że zauważyła postać stojącą pod drzewem. Gwałtownie wstała z łóżka. Jednakże zapomniała o swojej kontuzji i ciężko upadła na podłogę. Wcześniej zdążyła tylko wydobyć z siebie cichy jęk.
***
Cassidy zeszła na śniadanie. Zdziwiła się, że nie spotkała tam swojej koleżanki.. Mimo to zjadła posiłek i udała się do swojego pokoju, aby przyszykować się do szkoły. Wtedy nagle usłyszała głuchy dźwięk w pokoju obok.. Wbiegła do Elizabeth. Zastała ją skuloną na podłodze..
- Eli! Nic Ci nie jest?
Nie usłyszała odpowiedzi. Położyła rękę na jej czole.. Było strasznie gorące. Spojrzała na koleżankę. Wyglądała fatalnie. Cała blada, sińce pod oczami oraz te czerwone oczy.. Pomogła jej wstać i usiąść na łóżku. Nagle do pokoju weszła Evelyn.
- Córciu, czy już wstałaś… Co.. Co się tu stało?
Podbiegła do córki i przyłożyła swoją dłoń do jej rozpalonego czoła.
- Masz gorączkę, dzisiaj nie pójdziesz do szkoły.
- Ale…
- Żadnego ale. Do łóżka i koniec. Za chwilę przyniosę lekarstwa. Dzisiaj masz odpoczywać.. Cassi. Za chwilę się spóźnisz do szkoły.
- Co… Już lecę. Trzymaj się Eli!
Wybiegła z domu i udała się w kierunku szkoły. Żałowała, że nie mogła zostać z przyjaciółką, kiedy ona potrzebowała jej pomocy. Niestety dzisiaj ją i jej klasę czekała ważna rozmowa z wychowawczynią. Już od jakiś trzech dni o niczym innym nie mówi, tylko o tej jednej z najważniejszych godzin wychowawczych. Kiedy minęła ostatni zakręt usłyszała dzwonek. Przyśpieszyła kroku. Szybko wspięła się po schodach i jak ogień wpadła do klasy.. Nauczycielka spojrzała na nią pytającym wzrokiem.
- Przepraszam za spóźnienie.
Szybko usiadła na swoim miejscu. Chwilę potem poczuła na sobie czyjś wzrok. Domyślała się, kto to mógł być. To na pewno Brandon szukał wzrokiem „swojej dziewczyny”. Czy ostatnio nie wyraziła się jasno? Ma nawet o niej nie myśleć! Zignorowała to dziwne uczucie i skupiła się na lekcji. Nauczycielka właśnie opowiadała klasie o szczegółach wjazdu na zimowy biwak. Ach góry.. Zawsze czuła się tam tak wolna.. Świeże powietrze i piękne widoki.. Czego chcieć więcej?
***
- To już ten dzień.. Paryż przekona się, że nie można zadzierać z siłami ciemności! Nadejdzie chwila triumfu! Na reszcie posiądę moc miraculum Biedronki i Czarnego Kota! A do mojej kolekcji dołączą pewny naszyjnik, broszka i bransoletka! Tyle mocy na wyciągnięcie ręki! Idź, czyń swoją powinność „cieniu”. Ja już za chwilę wcielę ten plan w życie!
Władca Ciem przechadzał się po swojej kryjówce.. Jego nowe dzieło zobaczy światło dzienne. Był pewny, że tym razem jego niecny plan był bez skazy. Pokona superbohaterów i zyska ich miracula. Zostanie niezwyciężony!
***
- Cass, dlaczego dzisiaj nie było Eli? Czy coś się stało? – Marinette niewytrzymała.
- Zachorowała i musiała zostać w domu.. Ma bardzo wysoką gorączkę. Strasznie się o nią martwię…
Dziewczyny właśnie wracały do domu. Adrien i Matt musieli ich opuścić, ponieważ Gabriel zaplanował im jakąś sesję..
- To nie dobrze... Władca Ciem na pewno wykorzysta tą okazję… Poczekaj. W domu mam pewien lek.. Stara rodzinna receptura. Na pewno pomoże.. Za chwilę wracam!
Cassidy spojrzała na nią z wdzięcznością.. Jednak Biedronka nie wiedziała jeszcze jednego. Ostatnio wraz z Elizabeth wyczuły silną aktywność złoczyńcy. Co ciekawe na patrolu Cassidy nie zauważyła żadnej akumy.. Tak jakby rozpłynęła się w powietrzu.. Elizabeth następnego dnia miała o tym napisać do Mistrza Fu.. Jednak właśnie wtedy zachorowała. Czy to ma związek z akumą?
Z rozmyśleń wyrwał ją głoś koleżanki.
- Cass, wszystko dobrze?
- Tak.. Tak. Już za chwilę będziemy na miejscu.
Skręciły w boczną uliczkę, a im oczom ukazał się drewniany dom. Drzwi otworzyła im zmęczona Evelyn.
- Ciociu, możesz odpocząć. My się zajmiemy Eli.
- Ale..
- Żadnego ale. Marsz do łóżka!
Chichoczące dziewczyny ruszyły w kierunku pokoju Elizabeth. Delikatnie otworzyły drzwi.. Weszły do beżowego pokoju koleżanki. Lekko uchylone okno z firanką w kolorowe kwiaty, było jedyną oznaką niedawnego pobytu Evelyn w tym pokoju.. Po chwili powitał je słaby głos.
- Jesteście!
- Eli, spokojnie. Nie możesz się przemęczać. Mamy coś dla ciebie – wręczyła jej małą buteleczkę – Prosto z rodzinnych stron Marinette.
- Nie wiem co bym bez was zrobiła.. A teraz opowiadajcie co w szkole.
Dziewczyny usiadły na skraju łóżka i zaczęły opowieść. Cassidy zgrabnie omijała temat Brandona, oraz jego świdrujący wzrok na jej plecach. Wspomniały jej o wycieczce w góry i innych organizacyjnych sprawach. Następnie wręczyły koleżance kartkę z zapisanymi lekcjami i notatkami. Takich koleżanek ze świecą szukać! Wkrótce jednak Marinette odebrała telefon od rodziców.
- Niestety muszę już iść.. Rodzice potrzebują pomocy w piekarni… Ktoś złożył niesamowicie wielkie zamówienie, a im skończyła się mąka.. Zresztą dodatkowe ręce do ubijania ciasta zawsze się przydadzą.. Do zobaczenia!
Dziewczyny pożegnały się, a już wkrótce Eli i Cassidy zostały same w pokoju.
- Cassi..
- Tak?
- Bo.. Bo ja ci czegoś nie powiedziałam..
- O co chodzi Eli?
- Dzisiaj w nocy miałam koszmar. Po raz kolejny ten sam.. Byłam w komnacie Władcy Ciem. Zupełnie sama. I wtedy nagle zauważyłam czyjąś sylwetkę.. Jednak za każdym razem, kiedy mam ujrzeć jego twarz, budzę się. Boję się, że mogą to być prorocze sny.. A ja jestem oraz słabsza. Najpierw kontuzja, a teraz to. Moja forma spadła do minimum… Mój trener mnie zabije.. A na nasze nieszczęście wrogowie o tym wiedzą. Ciągle nas obserwują.
- Eli, nie zadręczaj się. To nie twoja wina. Obiecuję, że znajdę tę osobę, która cię tak urządziła. Nie pozwolę abyś dłużej cierpiała!
- Cass, przecież to wszystko moja wina. Na pewno nie stoi za tym osoba trzecia..
- Nie była bym wcale taka pewna.
- Czy ty masz na myśli Brandona?
- Tak. Ostatnio ciągle Cię obserwuje. Do tego dzisiaj nie dawał mi spokoju. W końcu go dopadnę!
- Cassi.. Opowiadaj mi jak tam z Mattem?
Dziewczyna się zarumieniła.
- Oj.. Widzę, że dzisiaj mnie coś ominęło..
- Co?! To wcale nie tak!
- Mnie nie okłamiesz. Przecież widzę, że coś się dzieje…
- Nie.. Nic. Dzisiaj mnie zaprosił na spacer po szkole..
- I co?
- Odmówiłam. Musiałam wrócić jak najszybciej do Ciebie.
- Mam wrażenie, że przez mnie wyrzekasz się co raz więcej przyjemności… Nie jestem jajkiem, dam sobie radę!
- Przecież wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza! Nigdy cię nie opuszczę!
- A co z Seraphine?
Roześmiały się, bo do pokoju wbiegła wcześniej wymieniona suczka. Z uśmiechem namalowanym na pysku podbiegła do rozmawiających dziewczyn i zaczęło wesoło szczekać.
- Chyba będę musiała na chwilę Cię opuścić. Muszę z nią wyjść na chwilkę.. Może również pójdę do sklepu.. Evelyn wspominała coś o tym.. Obiecuję, że wrócę jak najszybciej!
Już za chwilę nie było jej w pokoju. Elizabeth ułożyła się wygodniej na poduszce.. Nie dawno przyjęła kolejną porcję leków, które strasznie ją usypiają.. Po woli zamknęła oczy.. Przez sen nie usłyszała skrzypnięcia zawiasów w oknie.. Do środka wzeszła zamaskowana postać. Na biurku obok łóżka zostawiła bukiet wrzosów z polnymi kwiatami. Spojrzała na dziewczynę. Uśmiechnęła się lekko, a tuż przed odejściem rzuciła krótko „Przepraszam księżniczko. Za wszystko”. Wyszła tą samą drogą, którą weszła.
***
- To już ten moment. Akumo, siej spustoszenie na ulicach Paryża!
Władca Ciem patrzył jeszcze na oddalającego się motyla, do czasu, kiedy okno zamknęło się, a komnata pogrążyła się w cieniu.
***
Chłopak zwinnie zeskoczył z parapetu jego ukochanej.. Musiał służyć Władcy Ciem, ponieważ zawiązał z nim układ. Kiedy on dostanie miraculum Czarnego Kota i Biedronki, będzie mógł spełnić jego prośbę.. Ten wypadek pięć lat temu.. Ona nie powinna zginąć. Tylko on. Oddała za niego życie.. Po co? Aby ten pomagał największemu złoczyńcy świata, aby ją odzyskać? Tak bardzo brakowało mu jej zawsze uśmiechniętych, błękitnych oczu. Jej dobrych porad.. Wyznań miłości.. Teraz będzie mógł ją znowu ujrzeć.. Ale za jaką cenę?
***
Elizabeth znowu znajdowała się w tym samym pomieszczeniu.. Tym razem jednak okno, przedstawiające witraż motyle było bardziej uchylone niż zwykle.. Dla tego do komnaty wpadało więcej światła niż we wszystkich pozostałych snach.. Spróbowała wstać.. Jednak ostry ból przeszywający ją kostkę uniemożliwił jej to. Rozejrzała się po pomieszczeniu.. Nie znalazła niczego specjalnego. Jedynie przy jednej ze ścian znajdowała się wielka półka, a na niej złoto obramowane pudełko.. Poczołgała się w tamtą stronę.. Podpierając się o ścianę, delikatnie wstała, uważając, aby nie obciążać bolącej nogi. Spojrzała w kierunku skrzynki. Nie mogła uwierzyć własnym oczom! Była to idealna kopia pudełka na miraculum Mistrza Fu! Jednak uzupełniona o nowe wnęki.. Na nowe miracula.. Chciała przyjrzeć się jej zawartości, jednak nie było jej to dane. Usłyszała za sobą, dziwnie znany jej, męski głos.. Coś do niej mówił.. Usłyszała jednak tylko jedno słowo. „Przepraszam”. Kiedy się odwróciła, postać zniknęła, a pokój zaczął się rozmazywać..
***
Dziewczyna nadal spała, kiedy zdyszana Cassidy weszła do środka. Dziewczyna zatrzymała się w progu drzwi. Zauważyła fioletowe kwiaty na biurku.. A za nimi otwarte okno. Mogła by przysiąść, że kiedy opuszczała swoją przyjaciółkę, okno było tylko lekko uchylone, a nie otwarte na oścież. Podeszła do parapetu i wyjrzała za okno. Jednak nie zauważyła niczego dziwnego.. Wróciła wzrokiem do pokoju koleżanki. Elizabeth właśnie się obudziła i jeszcze lekko zmęczonym wzrokiem patrzyła na koleżankę..
- Cassidy.. Już jesteś – uśmiechnęła się
- Tak.. Jak się czujesz?
- O niebo lepiej.. Co ukrywasz za plecami?
- Dostałaś kwiaty.
- Co?
Poprawiła się na łóżku, wymownie patrząc na swoją koleżankę.
- O nie. Ty masz leżeć.
Podeszła do koleżanki i spojrzała jej w oczy.
- Musisz jak najszybciej wyzdrowieć. Na pewno czujesz to co ja. Władca Ciem przebudził się. A my bez ciebie nie damy sobie rady.
- Tak. Też to czuję.. Co raz wyraźniej z każdą godziną… Znowu miałam sen.
- Ten sam?
- Nie.. Tym razem inny. Znowu się tam znajdowałam.. Jednak tym razem mogłam dostrzec więcej szczegółów.. Pod jedną z ścian zauważyłam skrzynkę.. Znajdowały się w niej wszystkie miracula zdobyte przez Władcę Ciem..
- Ile ich było?
- Nie wiem. Nie zdążyłam się im nawet przyjrzeć.. Obudzałam się.
- Twoje sny coraz bardziej mnie niepokoją…
- Mnie też.. Ale powiedz. Od kogo są te kwiaty?
- Nie wiem. Jest tylko napisane „zdrowiej księżniczko”
- Ciekawe.. Tylko dlaczego ktoś zadał sobie tyle trudu, aby wejść aż tutaj? Mógł je zostawić przed drzwiami… Ta osoba złamała barierę utworzoną przez Mistrza Fu.
- Co to znaczy?
- Osoba, która to uczyniła ma czyste serce, a więc mogła się zbliżyć do domu..
- Czyste serce?
- Tak. Czyli może posiadać miraculum..
- To raczej niemożliwe. Mistrz Fu powiadomiłby nas, gdyby znalazł strażnika dla następnego miraculum. Jestem tego pewna.
- To prawda.. Jednak miraculum wcale nie musi pochodzić ze zbioru Mistrza Fu. Mogło zostać ukradzione..
- Czy ty coś sugerujesz?
- Władca Ciem znalazł sobie strażnika dla jednego z jego ukradzionych miracul.
Dziewczyny spojrzały przenikliwie na kwiaty.. Dlaczego akurat one?
- Pięknie pachną… Jednak czy warto było je tu zostawiać? Osoba, która to uczyniła, znała nas. Wiedziała, że zaczniemy coś podejrzewać.. Sama zdradziła swój sekret wchodząc tutaj. Czy było warto?
- Eli.. Napisz do mistrza. Musi się o tym dowiedzieć…
Nagle Elizabeth opadała bezwładnie na łóżko.
- Eli!
Nikt nie zdołał usłyszeć tego krzyku, ponieważ jego właścicielka również opadła sił. Po woli upadała na podłogę.. Przecież nie może się poddać. Ostatkami sił, przywołała do siebie Prinksi i zdołała wypowiedzieć szeptem „Prinksi, serujemy!”. Kiedy się przemieniła dostała przypływu energii. Wstała i rozejrzała się po pokoju. Elizabeth musiała wpaść na ten sam pomysł, ponieważ również siedziała na łóżku, przemieniona. Spojrzały po sobie. Władca Ciem właśnie zaatakował.
***
Słońce zniknęło na rzecz ciemnych, burzowych chmur. Paryżanie wyszli na ulice, aby podziwiać fioletowy znak motyla na niebie… Symbol nieustannie falował się, przez co sprawiał wrażenie ruszającego się.. Pojawił się pierwszy błysk błyskawicy.. A w jego świetle ukazały się ciemne sylwetki. Volphina, Nawałnica, Ilustrator oraz Lady Wifi kroczyli na dachu najwyższego wieżowca. Nie przejmowali się ciężkimi kroplami deszczu, spadającymi na ich ramiona i twarze. Liczyła się dla nich tylko zemsta. Zemsta na bohaterach Paryża.