czwartek, 28 lipca 2016

Pozostałości po burzy

Przez całą drogę do szpitala Brandon i Cassidy nie odzywali się do siebie. Chłopak dobrze wiedział, że gdyby pisnął choćby jednym słowem, koleżanka obok niego, wypuściła by z siebie wszystkie swoje emocje. Już wcześniej nie ufała mu, jednak nie mogła sobie wybaczyć, że owinął sobie Elizabeth dookoła palca. Zamyślona posiadaczka miraculum myszy spojrzała na nadal nieprzytomną brunetkę. Z niektórych ran na jej ciele nadal sączyła się krew. Szkarłatny płyn delikatnie spływał małymi kroplami na ciało Brandona. Jej najlepsza przyjaciółka wyglądała fatalnie. Po cichu liczyła aby nie stało się jej nic poważnego. Wtedy nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Po woli dotarli do wielkich, przesuwanych drzwi w białym budynku. Od razu podbiegła do nich jedna z pielęgniarek. Ze współczuciem spojrzała na nastolatkę. Za raz po niej zjawił się lekarz wraz z łóżkiem na kółkach. Chłopak delikatnie położył Elizabeth na miękkim posłaniu. Chwilę potem dwójka nastolatków wpatrywała się w oddalający się w korytarzu wózek. Łzy zaczęły skapywać po rumianym policzku.
- Ona musi z tego wyjść. Musi – powiedziała lekko zachrypniętym głosem – Inaczej – teraz spojrzała na twarz chłopaka – Lepiej wyjedź z kraju.
Cassidy zostawiła oszołomionego chłopaka. Postanowiła zawiadomić Evelyn o pobycie jej córki w szpitalu. Wyszła na ciemne już uliczki Paryża. Słońce jak się pojawiło tak zniknęło. Jednak dni w późną jesień są coraz bardziej krótsze. Dom rodziny Belina był dość daleko od miejsca gdzie dziewczyna aktualnie się znajdowała, dlatego idąc poczuła na sobie ciągle wiejący, zimny wiatr. Robiło się coraz chłodniej, jednak szła dalej. Nie mogła się teraz poddać. Dla Elizabeth. Przechodziła właśnie obok wielkiego dębu. Jeden z podmuchów wiatru spowodował, że praktycznie wszystkie liście spadły dokładnie na zapłakaną Cassidy. Dziewczyna jednak nie zwróciła na to uwagi. Skupił całą swoją uwagę na jak najszybszym dotarciu do domu. Strzepała je ze swoich rozwianych włosów i skręciła już w ostatnią uliczkę. Przed nią wyrósł duży, drewniany dom. Weszła na ganek i zadzwoniła do drzwi. Wkrótce otworzyła jej starsza kobieta i wpuściła do środka. Dziewczyna otrzymała ciepły koc i usidła na kanapie. Za raz potem w drzwiach pojawiła się Evelyn z kubkiem ciepłej herbaty. Podała go nastolatce i usiadła naprzeciwko niej. Cassidy upiła łyk gorącego napoju. Czuła na sobie zmartwiony wzrok kobiety.
- Elizabeth została przewieziona do szpitala – wyjąkała – Nawet nie wiem co jej się dokładnie stało – nie mogła już powstrzymać łez, które całymi strumieniami spływały na już wilgotny koc.
Kobieta usiadła bliżej niej i ręką wytarła mokre policzki.
- Spokojnie, na pewno nie stało się nic poważnego. Jutro ją odwiedzimy. A teraz powinnaś odpocząć. Wyglądasz na strasznie zmęczoną – popatrzyła ze współczuciem w jej oczy.
Dziewczyna kiwnęła głową i chwiejnym krokiem udała się do swojego pokoju. Kiedy przekroczyła próg mieszkania od razu padła na lawendowe łóżko. Jednak nie dany był jej sen tej nocy. Ciągle męczyły ją sceny z ostatnich kilku dni, a szczególnie długi, biały, szpitalny korytarz. Brązowe oczy pozbawione wesołych iskierek, wyrywały coraz większą ranę w jej sercu. Nie mogła znieść myśli, że przez jej nieuwagę, Elizabeth cierpiała Było to dla niej zbyt przytłaczające. Jednak gdy coraz to nowsze gwiazdy otaczały blady księżyc, Cassidy zasnęła. Był to jednak bardzo niespokojny sen, przerywany wieloma koszmarami.
***
Marinette i Adrien wraz z Mattem na daremno szukali strażnika miraculów. Kiedy wkroczyli do jego zazwyczaj uporządkowanego i schludnie wyglądającego mieszkania, nic nie wyglądało tak jak dawniej. Wszystkie meble nie zajmowały swoich właściwych miejsc. Każde z nich leżało porozrzucane w różne kąty pokoju. Ewidentnie ktoś czegoś tu szukał. Przyjaciele rozglądali się w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki od mistrza Fu. Zwróciło ich uwagę wielkie malowidło przedstawiające niewiastę w czerwieni tańczącą z mężczyzną w czerni. Dwie postacie łudząco przypominały Biedronkę i Czarnego Kota. Córka piekarza podeszła do obrazu zdecydowanym krokiem. Był to jedyny przedmiot zachowany w nie nagannym stanie po napaści. Na złotej ramie odczytała ledwo widoczny już napis „Das was niemal”. Nie wiedziała jednak co to tak dokładnie znaczy. Mimo wszystko zdjęła ciężkie płótno ze ściany. Adrien od razu podbiegł z pomocą, jednak superbohaterka nie potrzebowała jej. Malowidło oparła przy ścianie obok. Niestety nic jej to nie dało. Na białym tynku nie widniała żadna wskazówka. Para opadła na podłogę. Wszystko na darmo. Tymczasem kiedy oni wpatrywali się zwiedzonym wzrokiem w ścianę, Matt podszedł do zostawionego obok obrazu. Odwrócił go na drugą stronę, aby był w stanie obejrzeć tył tkaniny. W uszach nadal słyszał frazę wypowiedzianą przez Biedronkę. Był pewien, że słyszał to wcześniej.. Na odwrocie malowidła widniało zdanie zapisane w nieznanym dla niego języku. Nie przejął się jednak tym. Z opowieści wiedział, że mistrz jest bardzo zagadkowym człowiekiem. Rozejrzał się jeszcze raz po pokoju. Podszedł do opustoszałego regału na książki i zaczął wodzić po nim wzrokiem. Zatrzymał się na zniszczonej już książce zatytułowanej „To było dawno”. Kiedy otworzył okładkę zauważył pięknie zdobioną frazę „Das was niemal”, oryginalny tytuł książki. Zaintrygowany przewracał coraz to kolejne kartki, aż trafił na własnoręczny zapis. Tuż pod nim widniał dość dziwny alfabet. Był pewien, że wcześniej widział te znaki. Szybko porównał je do tych na obrazie. Rozszyfrował napis: „Zło nadal nie śpi. Mistrz udał się na pomoc innym superbohaterom. Jak powróci da znak”. Kiedy Biedronka przeczytała wiadomość, odetchnęła z ulgą. Strażnik miraculów nadal żył i nic mu nie jest. Popatrzył smutnym wzrokiem po pokoiku. Gdyby nie była aż tak zmęczona, pewnie posprzątałaby go. Aby odwdzięczyć się mu za wszystko. Jednak walka z Władcą Ciem dostatecznie ją wykończyła. Chciała jak najszybciej wrócić do domu. Ciągle nie docierała do nich myśl, że pokonali ich głównego wroga.. Chwiejnym krokiem powrócili do swych domów. Odprowadzili najpierw zmęczoną Marinette, a dopiero później Adrien i Matt wrócili do willi państwa Agreste. Podczas drogi powrotnej nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Nawet po przekroczeniu progu mieszkania, każdy z nich poszedł w stronę swojego pokoju. Jak tylko ich obolałe ciała dotknęły ciepłej pościeli, zapadli w niespokojny sen. Jednak Marienette Ne miała takiego szczęścia jak oni. Za raz jak dotarła do swojego „królestwa”, usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości. Z zrezygnowaniem odszukała swój telefon. Okazało się, że to Cassidy poinformowała ją o jutrzejszym planowanym dniu odwiedzin w szpitalu. Bardzo dobrze wiedziała jak nastolatka przeżyła wypadek ich przyjaciółki. Czuła, że na pewno nie da spokoju Elizabeth i codziennie będzie tam przesiadywać od rana do nocy. Cassi i Eli łączyła bardzo silna więź , której nie da się już zerwać. Dlatego potwierdziła swoje przybycie. Natłok nowych myśli nie pozwolił jej na szybkie zaśnięcie.
***
Następny ranek był bardzo piękny. Słońce świeciło od rana, ptaki swoimi serenadami nie dawały spać zmęczonym obrońcom Paryża. Cassidy nie mogła nic innego zrobić. Zwlokła się powoli schodami do jadalni nie zwracając uwagi na gwar dochodzący z kuchni. Przyzwyczajona, usiadła na swoim miejscu przy stole. Jeszcze nie rozbudzona, nie myślała klarownie. Dopiero po chwili blacie ujrzała piękne kwiaty oraz miskę z owocami. Sięgnęła po jabłko i zaczęła się przyglądać bukietowi. Wtedy do jej szu doszła cicha rozmowa.
- Oczywiście, możesz z nami pójść. Poczekajmy tylko na Cassidy, bardzo ciężko to przeżywa – powiedział kobiecy głos
- Bardzo dziękuję pani – odparł mężczyzna.
Dziewczyna bardzo dobrze znała ten głos. Jednak przez nieprzespaną noc nie mogła go dopasować do żadnej twarzy. Za raz potem w drzwiach ukazała się Evelyn. Spojrzała na Cassidy zatroskanym wzrokiem. Postawiła przed nią kubek ciepłej herbaty i przyjrzała się dokładniej jej twarzy. Było widać z daleka dość duże sińce pod oczami, ale pusty wzrok i rozczochrane długie włosy potęgowały wrażenie. Kobieta jednak bez słowa przytuliła brunetkę i szepnęła jej cicho do ucha.
- Wychodzimy za godzinę. Jestem pewna, że się bardzo ucieszy na twój wzrok.
I wtedy w drzwiach ukazał się Brandon. Cassidy momentalnie zesztywniała i wyprostowała. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to jego głos słyszała z kuchni.
- Mówiłam coś. Nie ręczę za siebie – wypowiedziała przez zęby i zabierając kubek pognała do swojego pokoju.
Będąc na górnym piętrze szybko się odświeżyła, założyła gawędową sukienkę i uczesała włosy w warkocza. Nałożyła lekki makijaż i gotowa zeszła do salonu. Za raz potem szła wraz z Evelyn i pachołkiem dawnego wroga w okolice miejskiego szpitala. Pielęgniarka bez przeszkód pokazała im salą w której leżała Elizabeth. Dziewczyna na chwilę zawahała się. Co jeśli przeszkodzi jej w śnie? Jednak dotknęła klamki i po cichu weszła do środka. Za raz o niej próg przekroczyła Evelyn, a Brandon został na korytarzu. Potwierdziły się przypuszczenia Cassidy. Elizabeth była pogrążona w jakby się wydawało głębokim śnie. Dziewczyna rozejrzała się więc po pokoju w którym aktualnie się znajdowała. Jej koleżanka spała sama w dużym, pomalowanym na biało pokoju. Na ścianach nie było żadnych ozdób, jedynym wyjątkiem był widok z okna. Wychodziło ono na piękny, zielony ogród. Usiadła na krześle, tuż obok białego jak śnieg łóżka. Spojrzała na odprężoną twarz koleżanki. Wyglądała o wiele lepiej. Wszystkie rany były opatrzone a na policzki dziewczyny wdarły się lekkie rumieńce. I wtedy nagle otworzyła swoje brązowe oczy. Początkowo z przerażeniem wpatrywały się w twarz Cassidy, lecz po chwili rozpoznała w niej swoją przyjaciółkę. Rozpłakana brunetka przytuliła Niemkę. W tym geście wyraziła wszystkie swoje uczucia. Kiedy odsunęły się od siebie, posiadaczka miraculum myszy opadła na swoje krzesło. Uśmiechnęła się przyjaźnie i pozwoliła przywitać się Elizabeth z jej matką. Po dość długiej rozmowie przyszła czas na Brandona. Cassidy obserwowała każdy nawet najmniejszy jego gest z wielką ostrożnością. On najwyraźniej się speszył, ponieważ ograniczył się do cichego szeptu „Przepraszam księżniczko” i udał się w stronę wyjścia. Tuż przed progiem odwrócił się. Jego wzrok zetknął się z pełnymi bólu tęczówkami jego ukochanej. Odwrócił się i wyszedł ze szpitala. W pokoju została więc Cassidy i Evelyn, jednakże kobieta musiała wkrótce również się pożegnać. Kiedy koleżanki zostały same, Cassidy wyjęła z kieszeni małe zawiniątko. Podała je koleżance, która z pewną trudnością ją otworzyła. Jej oczom ukazał się piękny połyskujący, srebrny medalion przedstawiający marchew. Do oczu Elizabeth ponownie spłynęły łzy. Rozpoznała w nim swoje miraculum. Delikatnie założyła go z powrotem na swoją szyję. Błysnęło jasne światło i przed dziewczynami ukazało się szare stworzonko. Od razu podfrunęło do swojej właścicielki i przytuliło ją.
- Dobrze się już czujesz? – zapytała zatroskana Emma
- O wiele lepiej niż wcześniej. Jednak nadal nie najlepiej – odpowiedziała.
Całej scenie przyglądała się już cała we łzach Cassidy. Przypomniała sobie jej spotkanie po latach z Prinksi. Jednak ta chwila nie trwała długo, ponieważ nieprzyzwyczajona do tak dużego wysiłku, Elizabeth zasnęła. Tym razem był to zdrowy, spokojny sen.
***
Cassidy wkrótce po namowie Marinette i Adriena opuściła szpital. Siedziała tam od samego rana, praktycznie nie mając nic w ustach. Przyjaciele musieli jakoś zainterweniować. Zresztą wróci do Elizabeth następnego dnia.. A jej również przyda się przerwa. Takim więc sposobem Niemka została sama w białym pokoju. Dotknęła opuszkami swojego medalionu. Tak się za nim stęskniła.. A jednak czuła pewną zmianę. Energia emitująca z niego była wiele mocniejsza niż wcześniej.. Zresztą zauważyła, że zaczął zmieniać kolor już w towarzystwie Cassidy. Czy koleżanka o czymś jej nie wspomniała? Nagle usłyszała szelest.. Zakopała się pod kołdrę i udawała, że śpi.. Mężczyzna wszedł przez okno. Ujął cały pokój wzrokiem.. Następnie usiadł na krześle tuż obok łóżka. Wyciągnął czarny przedmiot z pokrowca i patrzył przez chwilę na twarz Elizabeth.. Następnie zaczął grać melodię.. Do jej uszu dotarły również słowa piosenki..
„Najgorsze jest jednak to
Twoje rozczarowanie
Wiem zapomniałem Ci powiedzieć, że
Jestem zakochany
Więc lepiej mnie zabij
Wyrzuć z pamięci
Lepiej odejdź, pozwól mi odejść
Lepiej zapomnij
Pozwól zapomnieć
Lepiej daj mi następną szansę”
                                                                       - Aleksander

Dziewczynę zatkało. Najchętniej wyrzuciła bym mu wszystkie swe uczucia, jednak on nie wiedział, że ona wszystko słyszała.. Poczuła jego ciepły oddech nad swoją twarzą. Brandon postawił piękny bukiet białych lili w szklanym wazonie, na małej szafeczce nocnej. Wpatrywał się jeszcze przez chwilę swoimi szarymi tęczówkami w zamknięte oczy Elizabeth i delikatnie pocałował ją w czoło. Lekko zmieszany szybko wyszedł z pokoju, zostawiając gitarę obok szpitalnego krzesła.

Prawda zawsze wychodzi na jaw

Elizabeth obudziła się w ciemnym pomieszczeniu.. Zupełnie jak we śnie witraż przedstawiający motyla, był lekko oświetlony, dlatego lekkie światło padało na miejsce gdzie aktualnie się znajdowała. Spróbowała wstać, lecz jej nogi odmówił posłuszeństwa. No tak. Przecież miała nadal problemy z kostką, a walka w szkole jeszcze bardziej pogorszyła jej stan. Jednak tym razem nie miała swojego medalionu z innego powodu. Oddała go Cassidy. Wiedziała, że w jej rękach będzie o wiele bezpieczniejszy. Cała obolała, podniosła się na jednej, nie bolącej nodze. Rozejrzała się dokładniej po pomieszczeniu. Nie mogła jednak niczego ujrzeć, ponieważ mrok panujący w pomieszczeniu nie umożliwiał jej tej czynności. Nagle z mroku zaczęła się wyjawiać sylwetka.. Zawsze na tym momencie kończył się jej sen.. Jednak tym razem była to prawdziwa rzeczywistość. Postać była na tyle blisko, że mogła rozpoznać już rysy mężczyzny.. Zbliżał się do niej Władca Ciem we własnej osobie. Dziewczyna nigdy do nie widziała aż z tak bliska.. Nawet podczas ostatniej walki. Posiadacz miraculum motyla ewidentnie szukał wzrokiem medalionu dziewczyny.
- Niestety, ale go nie znajdziesz. Oddałam go – powiedziała zimnym głosem z chytrym uśmieszkiem
- Widzę.. Ale wiedz, że nic mnie nie powstrzymam. I tak go zdobędę – odpowiedział z pewnością w głosie.
Dziewczyna tylko prychnęła i odwróciła wzrok.. Jednak w oddali odezwał się jeszcze jeden głos. Była pewna, że skądś go zna..
- Lepiej powiedz, gdzie go naprawdę ukryłaś. Wtedy kara będzie lżejsza.. – mówiący pokazał się w strumieniu światła.
Nagle Elizabeth zrobiło się słabo.. To był Brandon. Od zawsze on. Dziewczyna czuła, że coś właśnie pękło w jej sercu.. Ona mu ufała. A on ją zdradził. Nie tylko ją. Cały Paryż. Pracował dla ich największego wroga. On. Brandon. Pochodzący podobnież z Mediolanu, Devin igrał z jej i innych uczuciami od samego początku.. Cassi miała rację.. Ona zawsze ją miała.. Jednak mimo wielkiego roztrzęsienia, dziewczyna zacisnęła pięść i spojrzała w piękne oczy chłopaka z nienawiścią. Widziała, że chłopak zdziwiony jej zachowaniem cofnął się o krok. Jednak dziewczyna nie dawała za wygraną.
- Masz szczęście, że nie czuję nogi. Inaczej nie miał byś już takiej ślicznej buźki – wycedziła przez zęby.
Chłopaka najwyraźniej jeszcze bardziej zaskoczony, ponownie postawił krok w tył. Władca Ciem również był zdezorientowany nagłą zmianą u dziewczyny. A Elizabeth nadal łypała na nich swoimi wściekłymi oczami. Mężczyźni nie wiedzieli co zrobić.. Stoli jak słupy soli. Dziewczyna natomiast cieszyła się w duchu z ich bezradności. Wszystko szło po jej myśli..
***
Cassidy prowadziła swoich towarzyszy przez coraz węższe uliczki Paryża. Jakiś czas temu wielkie skupisko chmur, które zawisło nad miastem, pękło, co spowodowało ścianę deszczu spływające na nadal mokry bruk. Zmoczone włosy przyklejały jej się do twarzy i szyi, jednak ona nadal szła przed siebie. Czuła coraz mocniej aurę Władcy Ciem. Na pewno podążali w dobrym kierunku. Nagle przed jej oczami ukazała się wielka, ciemna wieża. Kiedy oświetlił ją jeden z piorunów, zauważyła na jej szczycie wielki, fioletowy witraż. Wszyscy przystanęli wpatrując się w budynek. Dotarli na właściwe miejsce. Dziewczyna zacisnęła mocniej dłoń na srebrnym przedmiocie. A może to jest ich jedynie wyjście? Co jeśli właśnie to miała na myśli Elizabeth wręczając jej medalion? Niepewnym ruchem ręki, Cassidy założyła go na szyję. Odgarnęła włosy, gdy nagle oślepił ją lekko szary blask. Pojawiła się przed nią mała istotka, wyglądem przypominająca królika. Wszyscy zebrani, zszokowani patrzyli najpierw na Emmę, a potem na brunetkę. Nie mogli uwierzyć, że dziewczyna odważyła się na tak odważny ruch. Nikt z nich nigdy nie próbował połączyć mocy dwóch miraculów. Tymczasem kwami królika wywijało beczki w powietrzu, aby rozluźnić swoje obolałe kończyny. Wkrótce patrzyła przestraszonymi oczami w tęczówki Cassidy.
- To jest nasz jedyny sposób – próbowała uspokoić towarzyszy – Musimy mieć jak najwięcej siły, aby pokonać Władce Ciem, prawda?
Nie czekając na odpowiedź towarzyszy, ruszyła w dalszą drogę. W zadziwiającym tempie przebyła drogę dzielącą ją do tajemniczej wieży. Skierowała swój wzrok na samej jej szczyt. Zauważyła, że witraż przedstawiający motyla jest lekko uchylony. Przyjrzała się obu miraculum, które aktualnie znajdywały się na jej ciele. Musiała to zrobić. Musiała uratować swoją koleżankę. Wyszeptała cicho „przemiana” i już za chwilę spinała się po murze. Jej nowy kostium łączył w sobie elementy jej starego stroju oraz kombinezon GrauKaninchen. Na włosach miała charakterystyczne szare końcówki, jednak nietypowo, rozwiane na wietrze. Posiadała również swój zwyczajny strój rozszerzony o mały, puszysty ogonek i długie, czarne kozaki. W oka mgnieniu wspięła się na sam szczyt i przeciskała się przez lekko uchylone okno. Kiedy znalazła się w pokoju nie widziała nic oprócz coraz gęstszego mroku. Wydawało jej się, że słyszała głos swojej przyjaciółki, jednak musiała się przesłyszeć. Nikogo oprócz niej tam nie było.. Chociaż nie była pewna. Roztaczająca się tutaj aura Władcy Ciem źle wpływała na jej wyczulone zmysły. Poczekała aż pozostali bohaterowie również znajdą się w ciemnym pomieszczeniu. Kiedy już ostatni superbohater postawił nogę po drugiej stronie witrażu, okno nagle otworzyło się, wpuszczając więcej świtała. Zauważyli mężczyznę, stojącego tuż przed nimi. Uśmiechał się złowrogo. Kiedy zrobił krok do przodu, wszyscy już mieli pewność, że to Władca Ciem.
- Widzę, że przybyliście w komplecie – wypowiedział każde słowo z wyczuwalnym w głosie jadem – Wasza koleżanka się nudziła..
Mówiąc to wskazał na skuloną w kącie dziewczynę. Z kącika jej ust sączyła się krew, a na całym ciele było widać wiele zadrapań i siniaków. Wyglądała naprawdę fatalnie.. Cassidy zwróciła swój wzrok w stronę posiadacza miraculum motyla, który wyrządził krzywdę jej koleżance. Kiedy on zauważył wściekły wzrok dziewczyny tylko się uśmiechnął.
- Zupełnie jak koleżanka.. – zaciął się, ponieważ zauważył, że osoba do której się zwraca wyglądała inaczej.. Ona nigdy nie miała rozpuszczonych włosów.. – Ty! Ty masz jej miraculum! – wykrzyczał z narastającą złością w głosie.
- Tak. Zdziwiony? – postanowiła zagrać na jego uczuciach jak na skrzypcach.
Mężczyzna jednak nie dał się wyprowadzić z równowagi. Podszedł kilka kroków w stronę dziewczyny.
- I tak mnie nie powstrzymacie. Nawet jeżeli będziecie mieć w posiadaniu wszystkie miracula – zaśmiał się złowrogo – Teraz!
Nagle wielka fala, białych motylów otoczyła superbohaterów. Biedronka i Czarny Kot starali się je odgonić, a Cassidy wraz z Mattem wymyślali plan ataku. Jednak pominęli jeden ważny szczegół. Nie wiedzieli o Brandonie… Wkrótce niedoszłe akumy rozproszyły się, a im oczom ukazał się straszny widok. Władca Ciem trzymał wycelowaną w nich laskę. Dołączyli również do niego pozostali super złoczyńcy. Byli w pułapce.
- Oddajcie nam miracula po dobroci, to nikt tego nie będzie żałował – jego głos odbijał się echem po całym pomieszczeniu..
Jednak nagle ktoś pociągnął go do tyłu. Nie czekając na dalszy rozwój akcji, posiadacze pozostałych miraculów rzucili się do ataku. Cassidy wybiegła na pomoc osobie, która ich uratowała. Jednak nikogo nie zauważyła.. Stanęła twarzą w twarz z rozwścieczonym Władcą Ciem. Uśmiechnęła się złośliwe i wciągnęła się w wir walki. Drugie miraculum sprawiało, że czuła o wiele więcej mocy w sobie. Atakowała zmęczonego już posiadacza broszki. Jednak on zniknął i pojawił się tuż za nią. Dziewczyna nie zdążyła zareagować, a mężczyzna powalił ją ruchem swojej laski prosto w jej plecy. Cassidy na chwilę straciła dech, lecz za chwilę jej waleczność powróciła ze zdwojoną siłą. Władca Ciem nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Coraz rozpaczliwiej stawiał na obronę.. Tymczasem Biedronka walczyła z Volphiną. Musiała znaleźć miejsce jej zainfekowania. Jednak tym razem jej przeciwniczka była o wiele silniejsza niż poprzednio. Kiedy już chciała sięgnąć po jej medalion, ona zniknęła. Chwilę potem znalazła się tuż obok niej i jednocząc wszystkie siły, które jej zostały, uderzyła superbohaterkę w bok. Dziewczyna poleciała na dalszy koniec komnaty, ciężko uderzając o ścianę. Jednak Czarny Kot był zbyt zajęty walką z Ilustrachorem, że nie zauważył krzywdy jego księżniczki. Dopiero, kiedy znalazł się obok niej, ujrzał jej pokrzywdzoną sylwetkę.. W gwarze walki nikt nie zwracał uwagi na Elizabeth, która przebudziła się. Spróbowała wstać, jednak upadła by, gdyby nie szybka reakcja Brandona.
- Zostaw mnie, inaczej wywiążę się ze swojej obietnicy – wysyczała.
Chłopak najwyraźniej zbierał się, aby jej coś powiedzieć, lecz ona stwierdziwszy, że czas już minął walnęła go z liścia w twarz. Oszołomiony chłopak odsunął się od niej. Dziewczyna nie spuszczając z jego wzroku próbowała odszukać ręką jakiegoś podłużnego przedmiotu, który pomagał by jej w poruszaniu się. Jednak sługa Władcy Ciem był szybszy. Pochwycił miotającą się nastolatkę i przewiesił przez ramię.
- Jeszcze Ci mało? – w jej głosie narastał gniew – Puść mnie!
Brandon jednak najwyraźniej nie zwracał uwagi na lamenty koleżanki. Dziewczyna widziała, że spinają się po schodach na wyższe piętro. Nagle obydwoje poczuli na twarzach powiew wiatru.
- Przepraszam – dodał tak cicho, że dziewczyna ledwo usłyszała jego słowa.
Chłopak zostawił ją na dachu i szybko powrócił do komnaty. Lekko zdezorientowana Elizabeth podbiegła do drzwi. Niestety nie zapomniał ich zaryglować.. Dziewczyna była w pułapce. Bezradnym wzrokiem rozejrzała się po tarasie w którym miała spędzić najbliższe godziny.. W końcu obsunęła się na podłogę i oddała się swoim myślom.
***
Władca Ciem właśnie robił zamach swoją laską, aby ostatecznie pokonać Cassidy, lecz nagle coś odrzuciło go na drugi koniec pokoju. Potłuczona dziewczyna wstała z podłogi. Za raz potem przyłączyli się do niech pozostali superbohaterowie. Stanęli w rzędzie, naprzeciwko posiadaczy broszki motyla i jego służących.
- Teraz to już na pewno koniec - mężczyzna zaśmiał się złowieszczo – Cieniu, ukarz się!
Wtedy nagle za jednego z filarów pojawiła się ciemna sylwetka. Im chłopak przybliżał się do stojących, jego rysy były coraz bardziej widoczne. Wreszcie kiedy stanął twarzą w twarz z posiadaczami miraculum, Cassidy ledwo stłumiła cichy krzyk.
- Wiedziałam! Wiedziałam to od samego początku! – dziewczyna wybuchła – Jak mogłeś? Owinąłeś ją dookoła swojego palca!
Dziewczyna dopiero teraz zauważyła czerwony jeszcze ślad na jego twarzy.
- Widzę, że Elizabeth dowiedziała się pierwsza.. Jak mogłeś ją zranić? Pożałujesz. Dokończę jej dzieło! – wykrzyczała ze złością.
Wnet rzuciła się na stojącego chłopaka. Jednak on zręcznie unikał jej ataków. Nic dziwnego. Nastolatka była już mocno zmęczona wcześniejszą walką z Władcą Ciem.. Za chwilę dołączyli do niej pozostali bohaterowie, na nowo walcząc ze złoczyńcami. Tymczasem Władca Ciem powoli odsuwał się w cień… Musiał dokończyć sprawę z tą całą Elizabeth…
***
Biedronce udało się ściągnąć naszyjnik z szyi Volphiny. Szybko go zniszczyła. Jednym jej oczom nie ukazała się akuma. Swoim wzrokiem ogarnęła cały pokój. Nie mogła znaleźć Władcy Ciem, a co gorsza, Elizabeth również rozpłynęła się w powietrzu. Podbiegła w stronę walczącej Cassidy. Brandon najwidoczniej ni chciał jej skrzywdzić.. jakby dopiero teraz obudziła się w nim litość? W końcu złapał wściekłą nastolatkę za ręce i przycisnął do ściany.
- Chce wam tylko pomóc – wycedził
- I my mamy tobie ufać?! – wykrzyczała mu w twarz.
Wyrwała się z jego uścisku i już chciała zostawić mu drugi czerwony ślad na twarzy, gdy Marinette odciągnęła jej dłoń.
- Co ty robisz?!
- Cass, musisz się uspokoić. Jesteś zbyt nerwowa. Spójrz na mnie. Musimy odnaleźć Władcę Ciem. Inaczej nie pokonamy zła. Słyszysz mnie?
- Mam pomysł, gdzie on może być.
Tym razem to Marienette posłała mu wściekłe spojrzenie.
- Prowadź – wypowiedziała cichym szeptem.
Chłopak zaczął iść w stronę wyjścia z wierzy. W końcu dotarli do schodów prowadzących na zewnątrz.. Były podziurawione, jakby ktoś z wszelką cenę chciał się dostać na drugą stronę. Brandon przyśpieszył kroku. Na tarasie zostawił przecież bezbronną Elizabeth.. Ona nie miała szans z Władcą Ciem.. Kiedy dotarli już na sam szczyt, zauważyli mężczyznę pochylającą się nad już nieprzytomną dziewczyną.
- Ekhem…
Posiadacz broszki odwrócił się. Na twarzy miał wymalowany złośliwy uśmieszek.
- Ach, przybiliście!
Cassidy skupiła swój wzrok na jego złośliwych tęczówkach.. postanowiła użyć opętania. Musiała jakimś sposobem odzyskać jego broszkę. Nie było innego wyjścia. Nikt nie wiedział jakim cudem zatruł akumami nastolatków.. Zmusiła go aby stał w bezruchu. Biedronka chyba zrozumiała aluzję, bo od razu do niego pobiegła i zdjęła z jego szyi miraculum. Błysnęło jasne światło ale nikt z nich nie był zainteresowany jego prawdziwą tożsamością. Wszyscy pobiegli do poturbowanej nastolatki. Brandon wziął ją na ręce. Postanowił znieść ją na dół. Zetknął się jednak z nienawistnym wzrokiem Cassidy. Mimo to odłożył ją na ziemię dopiero w komnacie Władcy Ciem. Za raz po tym podbiegli do nich pozostali superbohaterowie. Po odzyskaniu mirculum, złoczyńcy wrócili do swoich normalnych postaci. Czarny Kot i Kolibri zdążyli odprowadzić ich tuż przed powrotem pozostałych z dachu. Teraz spoglądali ze smutkiem na dziewczynę.
- Jest silna. Na pewno da sobie radę.. – Cassidy zawsze wierzyła w swoją koleżankę.
- Miracula. Szafka przy ścianie – odezwał się cichy, zachrypnięty głos..
Jego posiadaczka po wypowiedzeniu tych słów ostatecznie zemdlała. Zdezorientowany Brandon patrzył pustym wzrokiem na Biedronkę, która pobiegła w kierunku wskazanym przez Elizabeth. Za raz potem wróciła z bardzo podobną szkatułką, jaką posiadał Mistrz Fu. Znajdowały się w niej wszystkie skradzione przez mężczyznę miracula. Do wolnej przegródki wrzucili miraculum Władcy Ciem i udali się do wyjścia.. Kiedy tylko wyszli z ciemnej kryjówki wroga oślepiło ich słońce.. Od tak dawna ciepłe promienie nie muskały ich twarzy…